sobota, 23 marca 2013

Zielone naleśniki, pszenica i owce ;>







Dziś bardzo zielono ;) .. ale od początku.

Zaczynając pracę nieco ponad miesiąc temu waga wahała się między 59 a 59.9 kg. Odkąd zaczęłam pracować (czyli również regularnie chodzić 2x ok 20 min do środka komunikacji tak zwanej miejskiej) waga pokazała ok 57 kg, a nic nie zmieniłam w swoim trybie życia - powiedziałabym nawet, że ćwiczenia musiałam zmienić z p90x na krótsze ćwiczenia z Tracy Anderson, bo to początki i odzwyczaiłam się od tylu godzin poza domem, zwyczajnie jestem zmęczona. Za to po tygodniu z Vitalią waga pokazuje 56 kg :) spadło też po kilka cm - przez niecały miesiąc po 2 cm w brzuchu i talii, po 1 cm w udach i łydkach, więc jest nieźle :D nogi są moją największą zmorą, więc cieszy mnie ten fakt niezmiernie (brzuch mam płaski i twardy więc spadać nie musi;>). I tyle o odchudzaniu.




Z racji tego, że w lodówce pusto, a po zakupy większe możemy jechać dopiero jutro, zrobiliśmy sobie dzisiaj trochę "luźniejszy" dzień, aby wykorzystać to, co zostało - udałam się też do lokalnego sklepu, gdzie jest mały dział z tak zwaną "zdrową żywnością" :) i poszalałam, robiąc jeden dzień wolny od diety, ale nie oznacza to, że wolny od zdrowego jedzenia :)

Niestety, gdy zapytałam o tofu, pani spojrzała na mnie jak na kosmitkę:P Za to o dziwo znalazłam mleko migdałowe!! Zaszalałam i kupiłam - chciałam sprawdzić co robię nie tak, że moje jest ok, ale nie super smaczne, jaka jest różnica.. i .. cóż.. niestety nie nabrałam jeszcze nawyku czytania etykiet w sklepie, podczas zakupów, nie zawsze pamiętam o tym - tutaj poza migdałami było sporo innych składników - więc choć smaczniejsze, zostanę przy swojej domowej wersji (woda + migdały, ewentualnie stewia do smaku), w dodatku jest o wiele tańsza - w sklepie zapłaciłam 11 zł za 1l.

Co jeszcze? Ciągle powtarzam, że zielone koktajle są u nas już zwyczajem. Uwielbiam je, całkowicie zastępują nam kolacje, ostatnio zaczęłam też konsumować je na śniadania. Tym bardziej fajnie, że w mojej diecie Vitalii mogę sobie wprowadzać własne dania :) postanowiłam też wypróbować trochę mniej owocowe wersje tych koktajli - zobaczymy, czy jestem już na to gotowa :)



Ogólnie jeśli o jedzeniu mowa, to sporo ostatnio kombinuję. Nie są to kombinacje duże, ale staram się ciągle wprowadzać jakieś zmiany. Np. ostatnio robiłam zupę "śmieciuchę" - z resztek, jakie zostały ;) czyli włoszczyzna bez selera (zabrakło:P), soczewica, do tego dolałam soku z buraków - wyszło tak boskie, że moglibyśmy zjeść zawartość garnka na jedno posiedzenie :) taki barscz - nie barszcz - a pamiętam, jak kiedyś uwielbiałam taki w proszku - teraz bym go nie przełknęła. Ciasta takie "zwykłe", w sensie tradycyjne - też nie smakują mi już tak jak kiedyś. Są za słodkie, mają dziwny posmak - zmienia się we mnie bardzo dużo. Może kiedyś zostanę wege, nie wiem, nie zamykam się na nic. Na razie wprowadzam małe zmiany nie zakładając, jak daleko pójdę w tym kierunku. Znowu - samo się stanie ;)




Pamiętam, że kiedyś, w liceum, chciałam przejść na wegetarianizm. Jestem bardzo wrażliwa na cierpienie zwierząt i sama też trochę się na to nakręcam, więc tym bardziej było mi to na rękę. Niestety po około roku nie wytrzymałam i potrzebowałam mięsnych potraw, tęskniłam za nimi. Powiedziałam sobie - nigdy więcej i od tamtego dnia szczerze podziwiałam i zazdrościłam wegetarianom, o weganach już nie wspominając.





Ostatnio czytając artykuły o jedzeniu "clean" i "raw" (dieta surowa - opierająca się głównie na warzywach i owocach) przypomniało mi się, jak lubiłam potrawy wegetariańskie - i tak prawie każdą wolną chwilę ostatnich 2 dni spędziłam wertując wegańskie i wegetariańskie blogi kulinarne. Ile cudów tam znalazłam! Może dziwne mam hobby, a może obsesję jedzenia, ale bardzo mnie to wszystko interesuje. Co począć? ;)




Nie zamierzam przechodzić na wege- albo weganizm, jednak bardzo chciałabym zmniejszyć radykalnie ilość spożywanych produktów pochodzenia zwierzęcego, zwłaszcza mięsa. Dziś nawet, przez przypadek, wykombinowałam metodą kombinatorstwa (jak zrobić coś z niczego:P) wegańskie, zielone naleśniki :D zmodyfikowałam trochę poprzedni przepis na naleśniki pełnoziarniste:

2 kubki szpinaku
1 szklanka wody gazowanej
1 szklanka mleka migdałowego
0,5 szklanki otrąb owsianych
0,5 szklanki mąki pszennej pełnoziarnistej
1 szklanka mąki wieloziarnistej

Wszystko zmixowałam w robocie kuchennym i voila! powstały zielone naleśniki :) bardzo smaczne i zdrowe. Jako farsz wykorzystaliśmy ugotowaną soczewicę z odrobiną pora (gotowane razem, potem również zblendowane z przyprawami na papkę). Smakowało bosko, polecam :)




Poza tym zaszalałam i postanowiłam wypróbować zachwalanego przez http://malywielkiswiatewla.wordpress.com soku z buraka. Moja sokowirówka wyglądała, jakby zmieliła jakiś mózg :D sok dało się wypić, ale moje kubki smakowe jeszcze nie do końca przestawiły się na soki warzywne. Pracuje nad tym, musi się udać :)



Chciałabym jeszcze tylko coś wyjaśnić: ja nie interesuję się tego typu żywnością tylko dlatego, że chcę schudnąć. Owszem, chciałabym stracić jeszcze trochę cm w nogach, ale to nie jest moim priorytetem. Prawie rok temu zaczęłam zmieniać swoje nawyki, eliminować trucizny, skracacze naszego (mojego i mojego małża) życia i psuje naszych nastrojów. Tym razem dałam sobie czas i stopniowo wprowadzam różne zmiany. Ciągle się uczę, ciągle przyzwyczajam do czegoś nowego. Chcę już tak na stałe, a nie tylko do osiągnięcia wymarzonej sylwetki, czy "do lata", a potem znowu truć się przez zimowe miesiące ;)

PS: Znowu zasiałam kiełki, tym razem pszenicy :) Mogę też dodać, że w nadchodzącym tygodniu będzie bardzo kolorowo (znowu głównie zielono), ale o tym już niebawem :)



PS2: Zapomniałam dodać!! W tamtym roku 1% z podatku przeznaczyłam na fundację Animals. Wyszło tego strasznie mało, mimo to jakiś czas temu dostałam kartę z podziękowaniem, a ostatnio pocztówkę z życzeniami wielkanocnymi :) (oczywiście zrobiłam zdjęcie i zostawiłam je na innym kompie :> ) Bardzo było mi miło. Dziś z kolei o 20 gasimy na minutę światła dla ziemi. Wy też? :)

poniedziałek, 18 marca 2013

Vitalia, IG pro


Jakiś czas temu wspomniałam o mojej współpracy z portalem Vitalia.pl . Współpraca dla mnie niezwykła, bo dieta vitalii nie jest dla mnie produktem (nie wiem, czy mogę to określić jako produkt ;) ) nowym - korzystałam z niej (za każdym razem z pozytywnym efektem) na samym początku działania portalu (bodajże rok 2006 jeśli dobrze pamiętam - tzn. moja pierwsza dieta w Vitalii), potem po powrocie z aupair-owania w Niemczech (2007) i ostatnio - rok temu. Za każdym razem dieta była zakończona sukcesem, ale z własnej winy po jakimś czasie znowu przybierałam na wadze. Z własnej winy, bo nie pilnowałam się - ale o tym było już wiele razy wcześniej. Ostatnią dietę w Vitalii zakończyłam w sierpniu ubiegłego roku - wówczas po niecałych 4 miesiącach diety byłam lżejsza o jakieś 8-10 kg (nie pamiętam dokładnie) i kontynuowałam zdrowe nawyki żywieniowe na własną rękę. Dzięki tamtej diecie nauczyłam się, ile mniej więcej mogę jeść, co - itd. I chudłam sobie dalej, "na własną rękę", bo badzo lubię sama planować sobie, co będę jadła w nadchodzącym tygodniu, kombinować, eksperymentować.
Niedawno Vitalia wprowadziła nową dietę, nazywa się ona "IG PRO" - opiera się na zasadach indeksu glikemicznego - nie będę pisała więcej, bo możecie o tym poczytać na ich stronie, a po co się powtarzać? :) W każdym razie dzięki uprzejmości portalu dostałam możliwość przetestowania ich nowego produktu. Zobowiązałam się do napisania o własnych odczuciach niezależnie od tego, jakie by one nie były, więc oto one ;)

Na samym początku musiałam poświęcić chwilę, aby połapać się w nowej wersji diety - byłam przyzwyczajona do zupełnie innej nawigacji, zupełnie innej szaty graficznej itd, a tu tyle zmian. Nie jestem laikiem informatycznym (ta branża to część mojej pracy), jednak szczerze mówiąc na początku wkurzały mnie te zmiany, byłam zła i chciałam sobie odpuścić. W dodatku moje plany się pozmieniały i miałam możliwość pojechania po zakupy tylko w sobotę, a plan "jedzeniowy" miał się pojawić w niedzielę. Postanowiłam więc dać sobie czas na zapoznanie się ze stroną, z nowościami "od kuchni" i zacząć stosować się do wytycznych od kolejnego tygodnia.

W między czasie oswajania się z nową wersją strony coraz więcej rzeczy zaczęło mi się podobać. Przede wszystkim możliwość zmiany proponowanych potraw na te, które wstawili użytkownicy (wszystkie punkty IG są obliczone, kcal itd również, więc nie ma możliwości, aby zjadać coś niezgodnie z zaleceniami danej fazy diety). Mało tego, można wprowadzać własne przepisy, a system za nas liczy kaloryczność i składniki odżywcze. Wiem, że na niektórych stronach można prowadzić dziennik diety i składniki odżywcze też "się za nas liczą", jednak tutaj jest inaczej - przede wszystkim różne składniki są oznaczone kolorami - np jakiś może być niewskazany w danej fazie, wówczas system podpowiada nam, informuje, że powinniśmy tej potrawy/składnika unikać. Bardzo mi się to podoba. Od jakiegoś czasu szukałam systemu, który pomógłby mi zapanować nad ilością spożywanego jedzenia tak, aby doprowadzić spadek wagi do końca we w miarę sensownym czasie (waga spada, ale nie tak szybko, jak bym chciała, jednocześnie stawiam na zdrowe jedzenie i przede wszystkim szaleństwa w kuchni :D). I znalazłam taki system :)

Z powodu tego, że mam kuchnię pełną zapasów na dłuższy czas a staram się być oszczędną "gospodynią" (w końcu co zaoszczędzę może iść na inne przyjemności, np nowe ubrania:P), więc modyfikuję proponowaną dietę tak, aby zmieścić się w limicie kaloryczno-punktowym, ale wykorzystać to, co mam w domu - i idzie całkiem nieźle. Zobaczymy, jak będzie dalej - na razie to dopiero wstęp do pełniejszej recenzji, ponieważ tak naprawdę dopiero dzisiaj zaczęłam stosować tę dietę. Ustawiłam sobie spadek 0,9 kg tygodniowo, jednak może być on nieco mniejszy ze względu na to, że poza tym, co jest podane w diecie, spożywam szklankę zielonego koktajlu (o tym też już było - mango, szpinak, banan, gruszka itd) dziennie. Mimo to nawet jeśli spadek będzie oscylował w okolicach 0,5 kg tygodniowo i tak uznam to za sukces :)

Osoby zainteresowane dietą vitalii odsyłam do wcześniejszych notek - pisałam tam dość dokładnie, jak wygląda moja historia z tym portalem - jest to genialny sposób na rozpoczęcie przygody ze zdrowym trybem życia. Bez ogromnych wyrzeczeń i poświęcania czasu na literaturę specjalistyczną - uczymy się krok po kroku i z dnia na dzień, co jest dla nas dobre ;) No, chyba, że ktoś jest zboczony w tym temacie jak ja - wówczas może być trudniej ;D ja oglam programy w tv, internecie, czytam książki, artykuły, blogi - takie "dziwne" hobby :)

Jak zwykle nie wiem, czy ciekawie i jasno opisałam to, co starałam się Wam przekazać ale przyznam, że jestem nieprzytomna - ciągle zmienia się u nas pogoda, a ja niestety na takie zmiany jestem bardzo wrażliwa. I z tej okazji idę radośnie pohasać z Tracy, a potem shoulders & arms - p90x (uwielbiam ten trening:D). Miłego początku tygodnia!








źródło dzisiejszych zdjęć: http://healthygirlproblems.tumblr.com/

środa, 13 marca 2013

Czyste jedzenie - "clean eating", z czym to się je


Ostatnio coraz częściej jestem pytana o to, czym jest "clean eating", "czyste jedzenie". Interpretacje są bardzo różne, w Polsce nie jest to jeszcze zbyt popularny nurt. Nie wiem nawet, czy nurtem mozna to nazwać.

Dla tych z Was, którzy czytają mojego bloga od jakiegoś czasu, nie jest obcym to określenie, które jest obecne prawie w każdym przepisie, jakim się z Wami dzielę. Brzmi całkiem prosto.. jedzenie, które jest 'czyste'.. ale właściwie w jaki sposób czyste?

Przede wszystkim dla mnie to jest stylem życia. To jest wybór, jaki ludzie podejmują decydując się dać swoim ciałom najlepsze wartości odżywcze na jakie zasługują.

Ktoś, kto wybiera czystą żywność, całkowicie eliminuje śmieciowe jedzenie ze swojego organizmu. To znaczy, że nie przyjmuje żadnych przetworzonych węglowodanów, rafinowanych pokarmów, nafaszerowanych dodatkową chemią. Wszystko co jesz powinno być pełnowartościowe i nierafinowane.

Do najgorszych składników należą: (nie tylko) sztuczne substancje słodzące, ukryte formy cukrów (jak choćby glukoza, fruktoza, laktoza, syrop kukurydziany, syropy, koncentraty soków owocowych, lista jest długa). Kiedy o tym poczytasz, to jest naprawdę obrzydliwe. Zalicza się do tego też glutaminian sodu w żywności - to polepszacz smaku w jedzeniu, ale niszczy organizm (niestety - jak wiele osób bardzo lubię smak kostek rosołowych, mięsnych, miksów przypraw - jednak większość z nich zawiera glutaminian sodu, dlatego sukcesywne staram się zmniejszać ich używanie w swojej kuchni) oraz cała masa innych składników (jeśli ktoś zainteresuje się, internet jest skarbnicą wiedzy w tym temacie).

Najlepiej trzymać się jedzenia, które ma najbardziej naturalną formę, jak to tylko możliwe. Te pokarmy są nierafinowane, nieprzetworzone, nietknięte przez maszyny i fabryki i poprostu tak bliskie natury, jakie tylko można dostać. Np. myślisz, że napój pomarańczowy jest zdrowy? Niestety, on nawet nie jest sokiem pomarańczowym. To skoncentrowany napój owocowy z ogromną ilością cukru, chemii i polepszaczy smaku. Sok pomarańczowy w czystym jedzeniu będzie 5 pomarańczami zblendowanymi w blenderze/sokowirówce z dodaniem odrobiny wody. Kiedy jesz pełnowartościową żywność w jej najbardziej naturalnej formie, możesz w pełni korzystać ze wszystkich wartości odżywczych, jakie ma do zaoferowania (energia, witaminy, minerały, antyoksydanty).

"Clean eating" polega na jedzeniu zdrowych tłuszczy, które są niezbędne do funkcjonowania organizmu i pomogą utrzymywać zdrowy styl życia i wygląd. Zdrowe tłuszcze znajdziecie np. w rybach, olejach (nierafinowanych, najlepiej tłoczonych na zimno).

Głównym powodem, dla którego lubię wprowadzać ten styl życia (stopniowo, bo wbrew pozorom gdy zaczynamy czytać etykiety, nie jest tak łatwo wyeliminować wszystko, co złe). Chodzi o umiar i równowagę w tym, co jesz. Jest ok, jeśli raz na jakiś czas pozwolisz sobie "oszukać". Tu chodzi o docenianie i nagradzanie swojego ciała, dostarczanie mu najlepszego dostępnego paliwa, na jakie zasługuje.

Największe plusy, jakie zaczynam u siebie zauważać, to zmniejszenie % tłuszczu w ciele, zdrowsza skóra, zwiększona energia, poprawiony ogólny stan zdrowia (mniej się przeziębiam, wyniki też są lepsze), a najlepsze ze wszystkiego jest to, że wcale nie ciągnie mnie do śmieciowego jedzenia (no, może poza lidlowskimi croissantami, raz na jakiś czas;P). Odkąd zaczęłam zmieniać swój tryb życia na 'czystszy' nawet gdy mam ochotę na chipsy czy colę, albo frytki z mcdonald's okazuje się, że to wcale nie smakuje tak dobrze, jak kiedyś.

Czyste jedzenie jest najprostszą "dietą" dostarczającą naszemu ciału wszystkiego, co potrzebujemy, oparta głównie na dobrych wyborach. Nie tylko wewnętrznie jest lepiej (zdrowie), ale również sprawia, że ciało wygląda szczuplej, skóra jest ładniejsza. Testowałam różne, najróżniejsze diety, nawet te proszkowe i z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że bez czystego jedzenia nie osiągniesz celu bycia szczupłym / dobrze wyrzeźbionym a przy tym zdrowym i mogącym zachować ten efekt na długo. Tu nie chodzi tylko o to co jesz, ale jak to jesz. To nie jest dieta, tylko styl życia.

Główne kroki do czystego jedzenia wyglądają tak:

1. Jedz 5-7 małych posiłków dziennie (to napędza metabolizm)

2. Każdy posiłek powinien zawierać węglowodany, proteiny i zdrowe tłuszcze.

3. Jedz co 2-3 godziny, bo jedząc mniej posiłków dziennie, będziesz mniej głodny i wyeliminujesz skłonności do przejadania się

4. Kontroluj porcje

5. Warzywa, warzywa, warzywa. Dołączaj ich sporą ilość do każdego posiłku.

6. Pij dużo wody


Mam nadzieję, że udało mi się trochę rozjaśnić, na czym polega czyste jedzenie i dlaczego uważam, że każdy powinien trochę oczyścić swoje posiłki. Wcale nie jest tak trudno pozostać zaangażowanym w coś, co sprawi, że poczujesz się dobrze ze sobą fizycznie i psychicznie. Nie napełniając ciała śmieciami zauważysz, że czujesz się ze sobą świetnie. Najlepsza rzecz w czystym jedzeniu to to, że zaczęłam gotować dużo więcej, niż wcześniej i bardzo to polubiłam. Pozwoliło mi to stać się bardziej kreatywną w kuchni ze wszystkimi zdrowymi posiłkami, które są jednocześnie bardzo smaczne i sycące.

Wydaje się łatwe? Bo takie jest, choć czasami eliminacja niektórych składników bywa cięższa, niż byśmy się spodziewali (np. lubiane przeze mnie kostki rosołowe/mięsne), ale do zrobienia.

Kiedyś śmieszyli mnie ludzie podniecający się żywnością "bio", zdrową itd. Zastanawiałam się, co takiego super jest w tak zwanych superfoods, myślałam, że to trochę przesadne wydziwianie. Niemniej im więcej wiem na ten temat (a poszerzanie swojej wiedzy w zakresie zdrowego żywienia stało się moim hobby:P), tym bardziej to rozumiem. Im bardziej przechodzę na "dobrą stronę mocy" tym bardziej zdaję sobie sprawę z tego, że odczuwam różnicę. Nie tylko w wyglądzie, ale też w samopoczuciu. W ilości energii, jaką mam. I jak bardzo zmienił mi się smak.

źródła zdjęć: tumblr



wtorek, 12 marca 2013

Kiełki, falafel,crumble i inne
















Mam tak dużo do opisania, a tak mało czasu!
Cały czas zapoznaję się z nową Vitalią, w weekend napiszę więcej na ten temat, a dużo ciekawego jest :)

Weekend - tradycyjnie eksperymenty w kuchni. Zaczęłam od dietetycznej wersji falafla (nie wiem, jak to poprawnie odmienić:P), zainspirowana przepisem : http://smak-zdrowia.blogspot.com/2013/02/falafel.html , nie dodałam jednak mąki. Danie wyszło przepyszne, jednak nie wiem dlaczego nie mogłam ulepić kotlecików, więc podsmażyłam na oliwie z oliwek całą masę i wyszło z tego całkiem ciekawe danie.






Zrobiliśmy też dietetyczne crumble z quinoa (uwielbiam komosę ryżową i strasznie, ale to strasznie się cieszę, że w końcu jest tak łatwo dostępna! Zawiozę mojej mamie i siostrze następnym razem, aktywnie je nawracam na zdrową udziwnioną żywność:D). Tym razem inspirację deserową znaleźliśmy tutaj: klik! - zdecydowanie polecam! My do deseru dodaliśmy jeszcze po łyżeczce jogurtu naturalnego.


Niedziela była bardzo pracowita, najpierw zakupy na nadchodzący tydzień (na zdjęciu jest tylko niewielka część:)), potem przygotowywanie kiełków, mrożonych składników na zielone koktajle i zup. Nie ma co, praca wre :D

Jestem też w drugiej fazie TAM (Tracy Anderson Methamorphosis) - i muszę przyznać, że nie jest lekko, jednak moje nogi są w nie najlepszej formie :/ ale walczę ;)

Przepraszam za chaotyczny tekst i kiepskiej jakości zdjęcia (mój aparat nadal nie żyje), jednak jestem tak zabiegana i zmęczona, że nie mam sił nic z siebie wykrzesać. Pewnie jak zwykle w weekend będzie lepiej :>

PS: Chciałabym bardzo podziękować cudownej i utalentowanej Modenfer za przygotowanie dla mnie przepięknej szaty graficznej bloga. Cudniejszej nie jestem w stanie sobie wyobrazić! To motywuje do tego, aby w końcu na blogu zaczęły pojawiać się ciekawsze teksty i ładniejsze zdjęcia ;))

sobota, 9 marca 2013

Zielono koktajlowe wyzwanie, vitalia i inne cuda


Dzisiaj jestem bardzo podekscytowana kilkoma newsami:D

Po pierwsze dostałam fantastyczną możliwość testowania nowej diety Vitalii - od jutra będę miała udostępnioną listę posiłków na nadchodzący tydzień, dlatego też przekładam zakupy na niedzielne popołudnie. To nie tylko fajna możliwość testów (więcej o moich przygodach z Vitalią pisałam we wcześniejszych postach), ale będę miała dodatkowy motywator, żeby trochę "przykręcić kurek" z jedzeniem ;) Oczywiście jem bardzo zdrowo, ale czasmi chyba jednak trochę za dużo. Niestety - kocham jeść i za dużo wertuję blogów kulinarnych ze zdrową żywnością, skutkiem czego chce mi się wszystkiego naraz.

Po drugie - jakiś czas temu dzięki Instagramowi odkryłam stronę www.simplegreensmoothies.com - rówież często piszę o zielonych koktajlach na blogu (patrz: notka poniżej). Subskrybuję ich newsletter i zapisałam sie do 30 dniowego wyzwania 'green smoothie' (więcej można poczytać tutaj: http://simplegreensmoothies.com/30-day-challenge-april-1 ). CO prawda to dla mnie żadne wyzwanie, bo kocham zielone koktajle, jednak akcja jest bardzo fajna, dodatkowo będę otrzymywała nowe przepisy na zielone koktajle. Nie mogę się doczekać :) a w międzyczasie korzystam z tego, co mam - dzisiaj znowu będziemy pili taki sam koktajl, jak opisany w poprzednim poście.

Marzą mi się też takie super słoiczki (klik!) do noszenia koktajli do pracy i myślę, że w nie zainwestuję. Choć pracuję w nowej firmie od około miesiąca, już jestem znana wśród niektórych z "dziwnych" obiadów, jakie ze sobą przynoszę (oczywiście w pozytywnym znaczeniu). Teraz będzie jeszcze ciekawiej, kiedy będę piła ze słoika zielone bagno :D W ogóle tak oglądam te słoiki i stwierdzam, że zamówię ich chyba więcej - w końcu niedługo stanę się przetworową królową :P A o co chodzi? Mamy to szczęście, że posiadamy pod miastem małą działkę ogrodniczą i mój mąż zobowiązał się posadzić dla mnie trochę warzyw i owoców, które będziemy mrozić i przerabiać na przetwory - dzięki temu będę wiedziała, z czego składa się np dżem, jaki jemy, a przy tym będzie to mniej pryskane i chemiczne. Nie mogę się doczekać :)

Jeszcze o ćwiczeniach - moja przygoda z Tracy się nieco przeciągnęła (przebywam teraz tyle godzin poza domem, że czasami mam lenia - średnio przedłużam przewidziany w programie 'rest day' do 2 dni, to lenistwo musi mieć swój koniec:D), dzisiaj zaczęłam level 2 - jest ciężko. Z pierwszym też było, ale każdy dzień był już trochę lżejszy, mam nadzieję, że tak będzie i tym razem. Zaraz też wskakuję w leginsy i zabieram się za jej dance cardio - trzeba spalić chociaż trochę wczorajsze cukierki z okazji dnia kobiet (mój mąż znalazł sobie wymówkę, by nakupować słodyczy:P). Chciałabym też wieczorem zrobić shoulders & arms z p90x, ale nie wiem, czy dam radę tyle w ciągu 1 dnia ;> No właśnie - mimo ćwiczenia programu Tracy Anderson (Metamorphosis - Hipcentric) staram się min. raz w tygodniu robić sh&a z p90x - nie chcę stracić mięśni, jakie udało mi się uzyskać do tej pory, ale rozbudowywać je nadal. Zobaczymy, co z tego wyniknie ;)

Edit ---> czy wyobrażacie sobie coś takiego, że od sierpnia ubiegłego roku szukałam w sklepach quinoa (komosa ryżowa) i nigdzie nie mogłam się tego doszukać? Ostatnio dorwałam je w biopiekarni, a potem nagle spadło mi na głowę - dosłownie wszędzie, nawet w zwykłym sklepie koło mojego domu jest produktem dostępnym. Chwała im za to, bo jest przepyszne i mega zdrowe, ale co jest grane?:P może to dlatego, że mamy tak zwany rok komosy ryżowej? Jestem w szoku ;D

niedziela, 3 marca 2013

Jedzeniowo - koktajlowo


Dzisiaj dużo w jednym :) czasu coraz mniej, do zrobienia coraz więcej.


Treningi z Tracy są wykańczające dla moich nóg (ciągłe skakanie etc), ale działają dobrze. Po tygodniu, bez stosowania jakiejś specjalnej diety, ubyło mi po 0,5 cm z każdego uda. Strach się bać co by było, gdybym ograniczyła choć trochę spożycie jedzenia ;>





W najbliższym czasie chciałabym napisać artykuł o przygotowywaniu jedzenia z wyprzedzeniem. Zbieram się do tego i zbieram, i zebrać nie mogę. To jest idealny sposób na to, aby nie mieć wymówek, a przede wszystkim zyskać więcej czasu. Np dzisiaj przygotowaliśmy zupę na 3 dni do przodu - dzięki temu po wejściu do domu nie rzucamy się na szybkie kanapki, bo jesteśmy głodni, tylko wrzucamy zawartość słoika do garnka / mikrofalówki i obiad gotowy. Nie popadamy w rutynę, bo każdy słoik trochę się od siebie różni. Dzisiaj robiliśmy zupę pomidorową z awokado (baza jak na rosół czyli włoszczyzna, do tego 2 pomidory, 1/4 słoiczka przecieru pomidorowego, zielona pietruszka; po ugotowaniu wszystko zblendowaliśmy na prawie gładki krem, dodaliśmy 1/2 awokado i zupa gotowa :>). W drugim słoiku bonusowo jest czerwona soczewica, a w trzecim zupa bez awokado  ale za to z większą ilością soczewicy. Może szału nie ma, ale to sycące i lekkie danie obiadowe, nam póki co brak zmian nie przeszkadza (ale przecież można np do jednego słoika dać rosół, do drugiego dodać kilka ogórków kiszonych = ogórkowa, do kolejnego przecier pomidor - i mamy 3 zupełnie inne zupy). Prawdę mówiąc gdybym miała większą lodówkę, wolałabym podzielić warzywa i powrzucać do woreczków do mrożenia, ale póki co zadowalam się tym, co mam :)

Akurat tutaj na zdjęciach widać bułeczki na tle zup soczewicowych, to fotka z tamtego tygodnia. Gorąco polecam spróbowanie bułeczek z przepisu: http://waniliowachmurka.blogspot.com/2011/04/nadziane-pieczarka.html Są genialne! Ja przerobiłam je po swojemu - daję 2,5 kubka mąki - po trochu pełnoziarnistej pszennej i 3 ziarna Lubelli - do tego ok 0,5 szklanki wymieszanych otrębów, płatków owsianych, siemienia lnianego. Nie smaruję też bułeczek jajkiem, a środek wypełniam różnie, w zależności od tego, na co mamy akurat ochotę - mieliśmy już wersje pieczarkowe  z serkiem camembert, z dżemem. Robi się je bardzo łatwo i są świetne do zjedzenia w domu albo następnego dnia w pracy.

Co jeszcze? Czy ja mówiłam, że nie znoszę ryb? Do niedawna tolerowałam tuńczyka, potem zakochałam się w łososiu, a tym razem spróbowałam pstrąga łososiowego (skutek oferty w Lidlu;>) - upekliśmy go bez grama dodatkowego tłuszczu (zalany wodą do połowy wysokości, aby nie wysechł, przyprawiony przyprawą do grillowanych ryb), podaliśmy z kaszą jęczmienną i masą warzyw. Pycha!

Skoro już jesteśmy przy kulinariach, tydzień temu zaszaleliśmy i kupiliśmy arbuza. Połowa została skonsumowana na świeżo, druga połowa - podzielona i zamrożona. Dzięki temu miałam składnik do mojego ukochanego zielonego koktajlu. Wygląda jak kupa, ale jest przepyszny! Pisałam kiedyś o tym cudownym wynalazku, sama bałam się, że będzie ohydny, ale w ogóle nie czuć w nim bazowego składnika, jakim jest szpinak :)




Zrobiliśmy wczoraj koktajl, którego wystarczyło na 4 pełne szklanki, czyli w sam raz dla mnie i mojego męża na wczoraj i dziś. Zamroziłam też składniki na 2 kolejne tury, czyli mam koktajli na 4 następne dni.



Aby koktajl był gładki i nie zawierał listków, najpierw blenduję 2 kubki listków szpinaku ze szklanką wody (mogą być 2 szklanki wody, ja wolę gęstszy), dopiero gdy powstaje gładka masa, dodaję resztę składników - w naszym przypadku to był 1 banan, 1 gruszka i trochę arbuza dla smaku. Wszystko zblendowane, połowa rozlana do  kubków (jest sycące i samo w sobie może stanowić przekąskę/posiłek), połowę odstawiłam do lodówki na kolejny dzień. Smakowe i witaminowe mistrzostwo świata :)

To tyle na dzisiaj, bo zbyt rozpisałam się jedzeniowo, ale może komuś się to przyda ;)