piątek, 14 kwietnia 2017

Ketoza - początek i efekty 3 m-cy diety

Ogólnie śmiesznie jest. Miałam tyle wzlotów i upadków, z przewagą upadków, że aż szkoda gadać. Dwie poważne kontuzje - jedna unieruchomiła mi kostkę na 2 2miesiące i potem dość długo dochodziłam do siebie, druga - bark. 
W międzyczasie również przez zajadanie smutków (odejście od męża nie jest miłe i lekkie) rosłam sobie.. aż urosłam do rekordowych 74 kg. Masakra. W międzyczasie próbowałam dietetyków, różnych przygód ze spalaczami, moich starych metod, ale w niczym nie umiałam wytrwać. Testowałam różne cateringi dietetyczne, z których tylko jeden okazał się być okej. Po powrocie z pracy byłam tak zajechana, że kładałam się do łóżka, oglądałam seriale i zasypiałam. Tak miał dzień za dniem. Posypało się. 

Pierwsze kilka kg zgubiłam z cateringiem dietetycznym.

Pod koniec stycznia, oglądając instagram jednej z moich figurowych idolek, trafiłam na jej trenera. Stwierdziłam, że jeżeli teraz niczego nie zrobię, to będzie coraz gorzej. Kolejny rok nic-nie-robienia, braku siły i energii, itd itd itd. I napisałam do niego. Co zmieniło moje życie :) Dostałam dietę, której o dziwo się trzymałam. Spotykam się z nim na siłowni i dźwigam żelastwo, nie jakieśtam hantelki i machania nóżką przeplatane miłą dyskusją. Potrzebuję kogoś, kto na mnie nakrzyczy kiedy się opierniczam, twardego podejścia, trenera, a nie kolegi do towarzyszenia na siłowni. 

Tak zaczęło ze mnie "lecieć". Talię i brzuch mam już jak z moich najlepszych czasów, choć waga jest wyższa o 5 kg (mięśnie bicz!), a skóra jędrniejsza. Gorzej z nogami, nie wiem, dlaczego nie schodzą, może to ta magiczna 30, może jeszcze trochę czasu przede mną. 

Wyniki spektakularne liczbowo nie są, wizualnie a i owszem. Zgubiłam od stycznia 12 kg. -10 cm w brzuchu, -7 w talii, -5 w udzie, -5 w biodrach. Nogi niestety zawsze idą u mnie ostatnie. 

Wiecie, co jest najfajniejsze? Od jakichś 2 tygodni na każdym kroku słyszę, że bardzo schudłam. Na pole dance (moja największa miłość, z przerwami przez kontuzję chodzę od maja ubiegłego roku) wcześniej nie odważyłabym się wystąpić w samym topie sportowym. Koleżanki z pracy mnie zaczepiają. Najbardziej podobał mi się komentarz "mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale strasznie się skurczyłaś!" o tak obraziłam się bardzo ;) 

W lutym nie byłam w stanie podnieść sztangi nad głowę. Teraz to już nie problem :) 
Czasami sama się dziwię tym, co jestem w stanie zrobić. 

Teraz, ponieważ zależy mi na maksymalnym odtłuszczeniu, a nogi niestety stoją w miejscu, wprowadzamy dietę ketogeniczną. Jest trochę kontrowersyjna, jednak mam odpowiedniego człowieka, który mnie przez to prowadzi. Dostałam też bazę tak fantastycznych przepisów, o jakich nawet nie marzyłam myśląc o podobno rygorystycznej diecie!

Najtrudniejsze jest wejście w nią. Zaczęłam w środę, w czwartek był intensywny trening poprzedzający dzień głodówki. Wczoraj - cała doba jedynie na kawie kuloodpornej. O dziwo w ogóle nie byłam głodna do wieczora, jedynie psychicznie brakowało mi jedzenia. A teraz już właczamy się na całego. Nie straszne mi potrawy wielkanocne, bo wiem, co mogę jeść, piekę sobie nawet sernik i babkę ;) Będę tutaj zdawała relację sama dla siebie, ale też dla innych, bo widzę już, jak trudno doszukać się relacji z przebiegu diety keto. Jakiś cichy ten temat. 

Wymiary 22.1 / 15.4

waga 69/62 kg 
brzuch 89/79 cm
talia 77/69cm
uda: 61 i 62/57 cm
biodra: 102,5/97
łydki: 39 i 38/38 cm ( ;((((( )


Cośtam się dzieje ;) zobaczymy, jak zadziała keto. Do tego 2 intensywne siłówki w tygodniu, 2x pole dance i oby do przodu. Jak będę miała energię, dodam interwały po siłówkach. Czuję też, że zamieszkam w kuchni patrząc na przepisy, choć przez ostatnie 2 lata miałam trudności ze zmuszeniem się do usmażenia jajecznicy ;)

Jaki mam cel? Chcę, żeby były widoczne mięśnie na brzuchu. I mniejsze nogi. Jeżeli uda mi sie zejść z udami (:P) do 53 cm, tak jak było kiedyś po wielkim odchudzaniu, będzie super. Tak skrycie to marzy mi się sylwetka bikiniary, ale to już dużo dalsze plany. Najpierw się odtłuszczamy ;D

czwartek, 28 kwietnia 2016

Koniec mutantofozy!



Nawiązując do poprzedniego posta, dzisiaj mój wielki dzień. Spotkanie z coachem i ustalenie planu działania na najbliższe 3 m-ce.
Postanowiłam, że będę tutaj relacjonowała przebieg metamorfozy (mutantofozę już przeszłam – tyjąc na umór ;P). Może zmotywuje to mnie, albo kogoś innego? Poza wszystkim fajnie mi zaglądać w stare posty, które są dla mnie samej mega zachęcające do dalszej walki. Wiem, że pojawi się wiele głosów, że mam „łatwo”, bo ktoś mi wszystko zorganizuje. Może łatwiej, ale nie łatwo – bo nawet, kiedy dostanę rozpiskę, to nikt nie będzie trzymał diety za mnie, dla mnie gotował, podnosił ciężarów i pocił się na bieżni. Otrzymałam zwyczajnie szansę zrobienia tego profesjonalnie.
W każdym razie – dzisiaj wieczorem spotkanie z „kołczem”, jutro rano z panią dietetyk. Ależ jestem podekscytowana! Nie mogę doczekać się, a zarazem przeraża mnie wynik analizy składu ciała i pierwszy trening z trenerem. Nie mówiąc już o badaniach lekarskich – to jeden z najważniejszych punktów, ponieważ od kilku lat jestem ofiarą chronicznego zmęczenia – mogłabym spać cały czas, a ostatnio pogorszyło się to na tyle, że godzinę po powrocie z pracy zasypiam, a rano – ledwo udaje mi się zwlec z łóżka tylko po to, by być senną przez cały dzień.. mam szczerze dość takiego życia i chciałabym funkcjonować normalnie. Wiele wskazuje na problemy z tarczycą – poczekamy, zobaczymy.. Nie mogę jednak pozwolić na to, żeby uciekało mi życie, zamierzam więc działać :]

wtorek, 26 kwietnia 2016

Bikini tajmmmmmmmm



Drodzy moi :] psikus taki: udało mi się wygrać 3 miesięczną „metamorfozę”. Będę miała przyjemność pracować z dietetyczką i trenerem osobistym :] jestem niezwykle podekscytowana, bo mam teraz niepowtarzalną okazję skonsultować z profesjonalistami swoje cele, a następnie pod ich okiem do nich dążyć : ) Nie będę ukrywała, że odkąd połknęłam bakcyla fitness, marzyła mi się sylwetka podobna do zawodniczek bikini fitness. Nie mówię tu o popadaniu w skrajności, ale chciałabym osiągnąć coś bliskiego. 3 miesiące to dopiero początek, ale pozwoli mi to zbudować solidną podstawę do dalszej pracy nad sobą.
Ostatni okres był dla mnie bardzo ciężki – przede wszystkim psychicznie, z powodu rozbicia czegoś, co było dla mnie jedynym pewnikiem w moim życiu, a także fizycznie – zarówno unieruchamiający mnie upadek ze schodów, jak i alergia zrobiły swoje. Minął prawie rok i najwyższa pora coś z tym zrobić, co też przy tej okazji czynię. 

Jeden z moich figurowych ideałów (naprawdę wielu ;) ):
 
 Kasia Dziurska w ogóle jest piękną kobietą, do takiej sylwetki pewnie nie dojdę, ale obrazuję, co chciałabym osiagnąć :) (niekoniecznie w 3 m-ce, ale kiedyśtam kiedyś). Nie lubię flaczków. Wolę twardzielki :]

środa, 13 kwietnia 2016

Mała wielka walka.



Wiem, że miałam wiele wielkich powrotów. Co się stało? Ano życie. To, co było piękne i poukładane, choć nie zawsze łatwe, rozpadło się w drobny mak.
Po wielu perypetiach musiałam odejść od męża, z którym żyłam prawie 10 lat. Zostałam sama. Z problemami, długami, a jakby tego było mało, któko po przeprowadzce spadłam ze schodów – na szczęście nie połamałam się, ale około miesiąc chodziłam o kulach, a jeszcze długo potem miałam utrudnione poruszanie się. To wszystko razem zaskutkowało pogłębieniem depresji, a także spadkiem formy fizycznej (ogromnym! Ponad miesiąc nic, tylko leżałam), a także przybraniem na wadze.
Proces był dość długi, bo przytyłam jeszcze przed wyprowadzką, jednak finalnie ważyłam prawie 70 kg – więcej, niż przed rozpoczęciem ostatniej diety i przejścia na zdrowy tryb życia.
Prób było wiele. Mniej więcej w listopadzie ubiegłego roku starałam się przejść na dietę, jednak prawie każdy dzień diety kończył się paczką (a najczęściej dwoma..) ciastek zamoczonych w mleku. Bardzo źle się ze sobą czułam, ale jakoś wszystko było mi totalnie obojętne. O moich próbach napiszę odrębną notkę – może komuś przyda się informacja, czego nie robić, w co nie inwestować, a także historia walki z porażkami może zmotywować :) niestety, nie wszystko jest różowe.
Pod koniec marca, mimo osłabionych mięśni, wróciłam do marszobiegów. Stopniowo, a nawet bardzo. Nie chcę uszkodzić nogi mimo, że bardzo zależy mi na zgubieniu zbędnego balastu – nie aż tak bardzo, aby kolejne lato spędzić leżąc i czekając, aż minie ból :> Obecnie sport uprawiam codziennie – w zasadzie to bardziej rozruch, niż sport, bo truchtam około 3 minuty, 2 maszeruję, i tak 10x. Do tego dorzuciłam znienawidzone przeze mnie Brasil Butt Lift – najgorzej mają się moje nogi (jestem gruchą), wzmacniam też ręce, ponieważ chcę poważniej zabrać się za pole dance.
Z dietą było różnie – o  tym już niedługo napiszę szerzej. Ostatnią, najciekawszą porażką była wizyta u pani dietetyk, która bardziej mi zaszkodziła, niż pomogła – a czułam się tak źle i byłam tak przemęczona, że potrzebowałam pomocy kogoś, kto zna się na rzeczy.
Obecnie jestem na diecie z potreningu.pl i znoszę ją najlepiej ze wszystkich dotychczasowych walk. Jest ciężko, bo porcje nie są małe (sama narzuciłam sobie duży reżim), ale radzę sobie. Na razie centymetrowo zjeżdżam w dół, choć szału nie ma… ale „coś się dzieje”. Cdn

piątek, 15 sierpnia 2014

za stara

Wiem, że zaniedbuję bloga. Nic na to nie poradzę, bo jestem tak cudownie zajęta :) I wiecie co? Niech nikt nie śmie mi powiedzieć, że jest na cokolwiek za stary!

Tyle straciłam, ale zamiast się tym załamywać, cieszę się tym teraz i nadrabiam ze zwielokrotnioną częstotliwością!

Z planu do zrobienia przed trzydziestką mogę wykreślić.. naukę pływania!!! Bardzo, bardzo chciałam, ale od bycia nastolatką wstydziłam się, że nie umiem. W szkole, jako mała dziewczynka, poszłam raz i na tym się skończyło. Jaka była moja radość, kiedy kilka dni temu udało mi się bez żadnych dodatkowych akcesoriów popłynąć strzałką i na plecach! (pierwszego dnia przez godzinę nie mogłam bez pomocy położyć się na wodzie na plecach, nie mówiąc już o wstaniu;). Uwielbiam to, odchodzą wszystkie zmartwienia, można powiedzieć, że wchodzę w basenie w fazę nie myślenia o niczym. O kompleksach, falującym na wietrze celulicie :P itd. Co więcej, w grupie kursantów jestem najmłodsza :D a tak się martwiłam :D

Rower - może to śmieszne, ale na rowerze jeździłam mając jakieś 11 lat, tylko jednego lata. Potem po kilku latach przerwy wsiadłam na o wiele za dużego dla mnie górala, nie wyszło i zniechęciłam się. Ostatnio tak się zawzięłam, że kupiłam sobie piękny rower, niski,  do tego przeznaczony do jazdy w wyprostowanej pozycji (beach cruiser). Jaki był mój stres, lęk, nie mogłam się przemóc, choć baaaardzo chciałam. Prowadziłam go idąc chyba ze 20 minut, żeby zacząć na wygwizdowie, gdzie nie ma zbyt wielu przechodniów. Moja walka z wewnętrznym "muppetem" trwała bardzo długo, ale w końcu "wściekłam się" sama na siebie i spróbowałam. Po wielu bojach udało się i jechałam z miną wariatki :D Czuję się jak małe rozszalałe dziecko hahaha i dobrze mi z tym :)

Co więcej wiem, ile możliwości otwiera się przede mną! Surfing, kite, wakeboard, wiosłowanie na deskach, wycieczki rowerowe, zabawa w aquaparku i wiele więcej - czyli nadrabiam bycie dzieckiem ;P śmieję się nawet, że będę miała swój własny triathlon - w poniedziałki pływanie, wtorki rower, środy bieganie, czwartek odpoczynek, powtórz ;)

Skoczyłam kiedyś ze spadochronu. Kiedy pojawiało się coś nie do pokonania powtarzałam sobie: skoczyłaś z lecącego samolotu.
Teraz do tej mantry dojdzie: nauczyłaś się pływać, chociaż myślałaś, że Cię to w życiu ominie.
Nie ma rzeczy niemożliwych i nie ważne, ile się ma lat :)

wtorek, 8 lipca 2014

biegnij :)

Znowu miałam zjazd. Zaczęło się od tego, że dłuuuugo musiałam siedzieć w pracy, potem były ulewne deszcze i milion innych wymówek. Potem wizyta u mamy i napad na jej lodówkę i wszystkie jej smakołyki. I tak znowu nie biegałam, i tak po cichu, po kryjomu chodowałam moje zaburzenia jedzenia związane z kupowaniem "po cichu", jedzeniem w tajemnicy i ukrywaniem się ze wstydem. Biszkopty, rurki, lody. I znowu niespodzianki na twarzy, alergia na dłoniach. A już znikało. Dawno nie miałam ataków astmy i migren. Wracam jednak na dobre tory właśnie dzisiaj. Biegało mi się bardzo trudno, ale dałam radę, wyrobiłam co prawda jakieś 3/4 mojej średniej normy, ale wracam do siebie. Znowu motywuję się książkami. Kończę właśnie "Bez ograniczeń" Chrissie Wellington, którą odbieram bardzo osobiście, a jednocześnie czyta mi się ją jak dobrą powieść. Potem wracam do "I jak tu nie biegać" - przeczytam ją jeszcze raz, bo to właśnie dzięki pani Sadowskiej tak chętnie biegałam, aż mnie nosiło, żeby wskoczyć w adidasy i pobiec :)

Dzisiaj, kiedy miałam wypluć płuca, nie motywowałam się wewnętrznie ładną figurą, biegaczkami, chęcią wystartowania w maratonach czy innych zawodach.
W książce pani Wellington przeczytałam o Scotcie Rigsby, który nie pokonał maratonów, ale triathlony, Ironmany bez nóg!! I mówiłam sobie - skoro człowiek bez nóg może, ma w sobie tyle siły mimo tak oczywistych przeciwności losu, które praktycznie dyskwalifikują go z takich dyscyplin sportu, to jak ja, w pełni zdrowa, młoda osoba mogę się poddać? Powiedzieć "nie mogę", kiedy inni mimo "nie mogę", jednak mogą? Wstyd by mi było przed takim człowiekiem, że mimo takich możliwości, jakie daje mi moje ciało, marnuję je, siedząc na tyłku :)

sobota, 14 czerwca 2014

Raw vegan



Wspominałam chyba ostatnio o naszej wyprawie na warsztaty raw? Dużo to poprzestawiało w głowie mojego męża w

kwestii odżywiania, a on zainspirował tym razem mnie - witarianizm pociągał mnie od dłuższego czasu, ale wiedziałam, że jeśli nie przejdziemy na niego razem, sama nie dam rady - a teraz zaczyna się chyba trzeci tydzień, kiedy jestem w 80-90% "raw vegan" - używam jedynie odrobiny mleka do kawy (walczę i z mlekiem, i z kawą :) ), złamałam się też dwa razy i kupiłam sobie babeczkę w bio piekarni. Jednak im dłużej jem surowe warzywa i owoce, tym mniej chce mi się słodyczy. Wcale nie jest tak, że jest mega drogo.
Dotychczas żywiąc się zdrowo, dla 2 osób wydawaliśmy średnio ok. 250 zł tygodniowo. Teraz wydatki są identyczne. Co więcej śledzę promocje, dzisiaj np. przyjechały do mnie zakupy z internetowego tesco z … 18 kg bananów!! Haha do tego 5 kg ogórków gruntowych. Banany w cenie 2,90.kg, więc bardzo mi się to opłacało. Chcę jeszcze raz zamówić taką ilość w ostatnim dniu promocji, żeby korzystać jak najdłużej. Zobaczymy, jaki będzie efekt. Na razie poza wspomnianym zanikaniem chęci na słodycze czuję się dobrze, do tego bez wyrzutów sumienia pochłaniam niewiarygodnie wręcz dużo owoców i warzyw, nie martwiąc się przy tym, że przytyję :)
Tylko pogoda marna i nie mogę biegać :( (nie mam kurtki czy bluzy, którą mogłabym ubrać do biegania w deszczu :( ). 
Od wczoraj też śledzę z zaciekawieniem Freelee Banana Girl - jej video na youtube wbrew pozorom dużo mi rozjaśniają, dopiero się uczę witarianizmu, a chcę przy nim pozostać jak najdłużej. 
Już nie mogę się doczekać własnych warzyw i owoców z działki :D 

Dodam, że oczywiście na zdjęciu po lewej są owoce poukładane na bananach, ale to i tak nie jest wszystko, co mamy zamiar zjeść w ciągu najbliższego tygodnia. Jeszcze co najmniej połowa tego jest już w lodówce ;)

Na razie jeśli chodzi o efekty - spłaszcza mi się brzuch, straciłam 3 kg, kilka cm z brzucha, poza tym czuję się lekko i nie mam po posiłku takiego uczucia, że muszę się polożyć, odpocząć, "dojść do siebie". 
Krostki na twarzy, z którymi walczyłam od prawie pół roku, a które nie chciały zniknąć ani po środkach ze sklepu, ani po wizytach u kosmetyczki - zniknęły prawie całkowicie, a co najważniejsze, nie wracają :) Mój mąż gubi nadmiar brzucha w znacznie szybszym tempie niż ja, bo miał więcej do zrzucenia. Niemniej jestem pewna, że jeśli nic nam nie pokrzyżuje planów, pozostaniemy wierni takiemu stylowi życia bo jesteśmy szczęśliwsi :)