wtorek, 8 lipca 2014

biegnij :)

Znowu miałam zjazd. Zaczęło się od tego, że dłuuuugo musiałam siedzieć w pracy, potem były ulewne deszcze i milion innych wymówek. Potem wizyta u mamy i napad na jej lodówkę i wszystkie jej smakołyki. I tak znowu nie biegałam, i tak po cichu, po kryjomu chodowałam moje zaburzenia jedzenia związane z kupowaniem "po cichu", jedzeniem w tajemnicy i ukrywaniem się ze wstydem. Biszkopty, rurki, lody. I znowu niespodzianki na twarzy, alergia na dłoniach. A już znikało. Dawno nie miałam ataków astmy i migren. Wracam jednak na dobre tory właśnie dzisiaj. Biegało mi się bardzo trudno, ale dałam radę, wyrobiłam co prawda jakieś 3/4 mojej średniej normy, ale wracam do siebie. Znowu motywuję się książkami. Kończę właśnie "Bez ograniczeń" Chrissie Wellington, którą odbieram bardzo osobiście, a jednocześnie czyta mi się ją jak dobrą powieść. Potem wracam do "I jak tu nie biegać" - przeczytam ją jeszcze raz, bo to właśnie dzięki pani Sadowskiej tak chętnie biegałam, aż mnie nosiło, żeby wskoczyć w adidasy i pobiec :)

Dzisiaj, kiedy miałam wypluć płuca, nie motywowałam się wewnętrznie ładną figurą, biegaczkami, chęcią wystartowania w maratonach czy innych zawodach.
W książce pani Wellington przeczytałam o Scotcie Rigsby, który nie pokonał maratonów, ale triathlony, Ironmany bez nóg!! I mówiłam sobie - skoro człowiek bez nóg może, ma w sobie tyle siły mimo tak oczywistych przeciwności losu, które praktycznie dyskwalifikują go z takich dyscyplin sportu, to jak ja, w pełni zdrowa, młoda osoba mogę się poddać? Powiedzieć "nie mogę", kiedy inni mimo "nie mogę", jednak mogą? Wstyd by mi było przed takim człowiekiem, że mimo takich możliwości, jakie daje mi moje ciało, marnuję je, siedząc na tyłku :)