piątek, 15 sierpnia 2014

za stara

Wiem, że zaniedbuję bloga. Nic na to nie poradzę, bo jestem tak cudownie zajęta :) I wiecie co? Niech nikt nie śmie mi powiedzieć, że jest na cokolwiek za stary!

Tyle straciłam, ale zamiast się tym załamywać, cieszę się tym teraz i nadrabiam ze zwielokrotnioną częstotliwością!

Z planu do zrobienia przed trzydziestką mogę wykreślić.. naukę pływania!!! Bardzo, bardzo chciałam, ale od bycia nastolatką wstydziłam się, że nie umiem. W szkole, jako mała dziewczynka, poszłam raz i na tym się skończyło. Jaka była moja radość, kiedy kilka dni temu udało mi się bez żadnych dodatkowych akcesoriów popłynąć strzałką i na plecach! (pierwszego dnia przez godzinę nie mogłam bez pomocy położyć się na wodzie na plecach, nie mówiąc już o wstaniu;). Uwielbiam to, odchodzą wszystkie zmartwienia, można powiedzieć, że wchodzę w basenie w fazę nie myślenia o niczym. O kompleksach, falującym na wietrze celulicie :P itd. Co więcej, w grupie kursantów jestem najmłodsza :D a tak się martwiłam :D

Rower - może to śmieszne, ale na rowerze jeździłam mając jakieś 11 lat, tylko jednego lata. Potem po kilku latach przerwy wsiadłam na o wiele za dużego dla mnie górala, nie wyszło i zniechęciłam się. Ostatnio tak się zawzięłam, że kupiłam sobie piękny rower, niski,  do tego przeznaczony do jazdy w wyprostowanej pozycji (beach cruiser). Jaki był mój stres, lęk, nie mogłam się przemóc, choć baaaardzo chciałam. Prowadziłam go idąc chyba ze 20 minut, żeby zacząć na wygwizdowie, gdzie nie ma zbyt wielu przechodniów. Moja walka z wewnętrznym "muppetem" trwała bardzo długo, ale w końcu "wściekłam się" sama na siebie i spróbowałam. Po wielu bojach udało się i jechałam z miną wariatki :D Czuję się jak małe rozszalałe dziecko hahaha i dobrze mi z tym :)

Co więcej wiem, ile możliwości otwiera się przede mną! Surfing, kite, wakeboard, wiosłowanie na deskach, wycieczki rowerowe, zabawa w aquaparku i wiele więcej - czyli nadrabiam bycie dzieckiem ;P śmieję się nawet, że będę miała swój własny triathlon - w poniedziałki pływanie, wtorki rower, środy bieganie, czwartek odpoczynek, powtórz ;)

Skoczyłam kiedyś ze spadochronu. Kiedy pojawiało się coś nie do pokonania powtarzałam sobie: skoczyłaś z lecącego samolotu.
Teraz do tej mantry dojdzie: nauczyłaś się pływać, chociaż myślałaś, że Cię to w życiu ominie.
Nie ma rzeczy niemożliwych i nie ważne, ile się ma lat :)

wtorek, 8 lipca 2014

biegnij :)

Znowu miałam zjazd. Zaczęło się od tego, że dłuuuugo musiałam siedzieć w pracy, potem były ulewne deszcze i milion innych wymówek. Potem wizyta u mamy i napad na jej lodówkę i wszystkie jej smakołyki. I tak znowu nie biegałam, i tak po cichu, po kryjomu chodowałam moje zaburzenia jedzenia związane z kupowaniem "po cichu", jedzeniem w tajemnicy i ukrywaniem się ze wstydem. Biszkopty, rurki, lody. I znowu niespodzianki na twarzy, alergia na dłoniach. A już znikało. Dawno nie miałam ataków astmy i migren. Wracam jednak na dobre tory właśnie dzisiaj. Biegało mi się bardzo trudno, ale dałam radę, wyrobiłam co prawda jakieś 3/4 mojej średniej normy, ale wracam do siebie. Znowu motywuję się książkami. Kończę właśnie "Bez ograniczeń" Chrissie Wellington, którą odbieram bardzo osobiście, a jednocześnie czyta mi się ją jak dobrą powieść. Potem wracam do "I jak tu nie biegać" - przeczytam ją jeszcze raz, bo to właśnie dzięki pani Sadowskiej tak chętnie biegałam, aż mnie nosiło, żeby wskoczyć w adidasy i pobiec :)

Dzisiaj, kiedy miałam wypluć płuca, nie motywowałam się wewnętrznie ładną figurą, biegaczkami, chęcią wystartowania w maratonach czy innych zawodach.
W książce pani Wellington przeczytałam o Scotcie Rigsby, który nie pokonał maratonów, ale triathlony, Ironmany bez nóg!! I mówiłam sobie - skoro człowiek bez nóg może, ma w sobie tyle siły mimo tak oczywistych przeciwności losu, które praktycznie dyskwalifikują go z takich dyscyplin sportu, to jak ja, w pełni zdrowa, młoda osoba mogę się poddać? Powiedzieć "nie mogę", kiedy inni mimo "nie mogę", jednak mogą? Wstyd by mi było przed takim człowiekiem, że mimo takich możliwości, jakie daje mi moje ciało, marnuję je, siedząc na tyłku :)

sobota, 14 czerwca 2014

Raw vegan



Wspominałam chyba ostatnio o naszej wyprawie na warsztaty raw? Dużo to poprzestawiało w głowie mojego męża w

kwestii odżywiania, a on zainspirował tym razem mnie - witarianizm pociągał mnie od dłuższego czasu, ale wiedziałam, że jeśli nie przejdziemy na niego razem, sama nie dam rady - a teraz zaczyna się chyba trzeci tydzień, kiedy jestem w 80-90% "raw vegan" - używam jedynie odrobiny mleka do kawy (walczę i z mlekiem, i z kawą :) ), złamałam się też dwa razy i kupiłam sobie babeczkę w bio piekarni. Jednak im dłużej jem surowe warzywa i owoce, tym mniej chce mi się słodyczy. Wcale nie jest tak, że jest mega drogo.
Dotychczas żywiąc się zdrowo, dla 2 osób wydawaliśmy średnio ok. 250 zł tygodniowo. Teraz wydatki są identyczne. Co więcej śledzę promocje, dzisiaj np. przyjechały do mnie zakupy z internetowego tesco z … 18 kg bananów!! Haha do tego 5 kg ogórków gruntowych. Banany w cenie 2,90.kg, więc bardzo mi się to opłacało. Chcę jeszcze raz zamówić taką ilość w ostatnim dniu promocji, żeby korzystać jak najdłużej. Zobaczymy, jaki będzie efekt. Na razie poza wspomnianym zanikaniem chęci na słodycze czuję się dobrze, do tego bez wyrzutów sumienia pochłaniam niewiarygodnie wręcz dużo owoców i warzyw, nie martwiąc się przy tym, że przytyję :)
Tylko pogoda marna i nie mogę biegać :( (nie mam kurtki czy bluzy, którą mogłabym ubrać do biegania w deszczu :( ). 
Od wczoraj też śledzę z zaciekawieniem Freelee Banana Girl - jej video na youtube wbrew pozorom dużo mi rozjaśniają, dopiero się uczę witarianizmu, a chcę przy nim pozostać jak najdłużej. 
Już nie mogę się doczekać własnych warzyw i owoców z działki :D 

Dodam, że oczywiście na zdjęciu po lewej są owoce poukładane na bananach, ale to i tak nie jest wszystko, co mamy zamiar zjeść w ciągu najbliższego tygodnia. Jeszcze co najmniej połowa tego jest już w lodówce ;)

Na razie jeśli chodzi o efekty - spłaszcza mi się brzuch, straciłam 3 kg, kilka cm z brzucha, poza tym czuję się lekko i nie mam po posiłku takiego uczucia, że muszę się polożyć, odpocząć, "dojść do siebie". 
Krostki na twarzy, z którymi walczyłam od prawie pół roku, a które nie chciały zniknąć ani po środkach ze sklepu, ani po wizytach u kosmetyczki - zniknęły prawie całkowicie, a co najważniejsze, nie wracają :) Mój mąż gubi nadmiar brzucha w znacznie szybszym tempie niż ja, bo miał więcej do zrzucenia. Niemniej jestem pewna, że jeśli nic nam nie pokrzyżuje planów, pozostaniemy wierni takiemu stylowi życia bo jesteśmy szczęśliwsi :)

środa, 4 czerwca 2014

Jedz i biegaj.

Jedz i biegaj. Tak wiele i tak niewiele.

Jakiś czas mnie tu nie było. Treningi, praca, zmiana żywienia - to wszystko pochłania 99,9% mojego czasu.
Z bieganiem jest coraz lepiej. Spokojnie mogę biegać 15 minut bez przerwy, potem około 4 minuty marszu i kolejne 15 minut. Biegam co drugi dzień, staram się codziennie. I co tydzień wydłużam czas biegu.

Ze względu na to, że znalazłam genialny motywator, jakim jest książka Beaty Sadowskiej, postanowiłam, aby nie utracić tego "kopa", szukać stale nowych inspiracji.

Tak trafiłam na Scotta Jurka. Nie chcę się jeszcze wypowiadać, bo nie dotarłam nawet do połowy (czas..), ale książka jest genialna. Pełna pozytywnego    dopingu (dla mnie), dodatkowo porusza dwa tematy, które mnie fascynują - bieganie i zdrowe żywienie.

Kilka tygodni temu udałam się razem z mężem na warsztaty surowizny - kuchni vegan raw. Zakochałam się. Mało tego, krok był niespodziewanie dobry - mojemu mężowi coś się przestawiło w środku, od tamtej pory chce jeść tylko surowe. Ja od poniedziałku jestem w około 80-90% raw i czuję się fantastycznie. Zobaczymy, jak będzie dalej. Jedynie nie przemogłam się jeszcze do tego, żeby jeść tak dużo warzyw i owoców, jak powinnam - ostatnio kolacyjną sałatkę chrupałam jakieś 40 min... ;)

Nie wiem, czy zostanę w tym sposobie żywienia. Testuję. Musimy też zużyć zapasy, jakie nam zostały - makarony, ryże, kasze - mamy ich dużo. Nie umiem też jeszcze odstawić kawy i mleka do niej. Wszystko z czasem, nic na siłę. Na razie będę się starała wprowadzać jeden posiłek z dodatkiem właśnie gotowanych zapasów (wymienionych wyżej), reszta na surowo.

Co jeszcze u mnie? Pogoda tragiczna, ciągle pada, a ja nie mam nawet bluzy z kapturem, nie mówiąc już o kurtce. Nie jestem hardkorem i nie biegam w deszczu (ale dojdę i do tego!;) ), a od kilku dni chodzi za mną pomysł włączenia do treningu Insanity - raz, że dla sprawdzenia siebie - jestem teraz inna, niż byłam kilka miesięcy temu i psychicznie nie sądzę, abym miała zrezygnować - a dwa, dla polepszenia wydolności i nie tracenia dni takich jak ten - wietrznych, zimnych, mokrych.. Tak więc dzisiaj zrobiłam sobie cardio power and resistance i.. dałam radę!!!! Fakt, że pompki robię półpełne, po ćwiczeniach można było ze mnie wyciskać, ale dałam radę! Dałam radę i zwolniłam tylko kilka razy, na kilka sekund. Naładowana pozytywną energią i szokiem chcę więcej... :)


poniedziałek, 5 maja 2014

Joga dla biegaczy?

Paradoksalnie bieganie pozwala mi uciec od monotonnej "bieganiny" - stresu związanego z pracą, marzeniami, pieniędzmi i masą osobistych spraw. Z każdym kolejnym krokiem czuję, jak moja głowa oczyszcza się. Nie wiem, jak to opisać. Tak jakby nie myślę. To znaczy myślę, ale nie są to myśli męczące, tylko spokojne, radosne do tego stopnia, że sama nie poznaję siebie.

Od tygodnia udaje mi się biegać codziennie. Wyjątkiem był piątek, bo prawie cały dzień spędziłam w pociągu. A poza tym? Zaskoczyłam samą siebie, nawet po całym dniu w pracy, prawie 3 godzinach w pociągu byłam w stanie wyjść i pobiegać. W zasadzie poszurać, ale jednak. I to dodaje mi sił. Podczas biegu nie jest lekko. Jestem astmatykiem i alergikiem, więc zdarza się, że leje mi się z nosa (smacznego :P), oczy zachodzą łzami i ciężko mi się oddycha. Mimo to prę naprzód. Jeszcze nigdy nie czułam takiej kontroli nad własnym życiem. Chodzę uśmiechnięta, moje wewnętrzne demony siedzą zamknięte w piwnicy i nie mogą (i nie chcą!) wychodzić. Czuję, że mogę wiele. Mam plany - chcę zrobić prawo jazdy, zapisać się na flying jogę (genialne!!) i jakoś nie czuję się głupio na myśl, że nie znałabym tam nikogo i mogłoby być niezręcznie - a kiedyś nawet marząc o takich zajęciach nie poszłabym m.in. dla tego. Zadziwiające, jak człowiek może się drastycznie zmienić. Na dobrą sprawę w ciągu niecałych 3 tygodni zaszła we mnie taka transformacja, że sama siebie nie poznaję. Aż strach się bać, co jeszcze przede mną!

A teraz z innej beczki. Znalazłam fajne video z rozgrzewką przed i rozciąganiem po bieganiu - zawsze miałam z tym problem :) może komuś się przyda :)

Rozgrzewka przed bieganiem:




Rozciąganie po bieganiu:


Przyznam, że dużo lepiej mi się biegało po takiej krótkiej rozgrzewce, również fajnie było się porządnie rozciągnąć :)

wtorek, 29 kwietnia 2014

5,5 km zaliczone :D

Mam je!! Mam moje różowe free runy!

Dzisiaj kolejny rekord. Nie wiem, czy to buty dodały mi skrzydeł, czy wracam do dobrej formy (ubiegłoroczne Insanity i inne skakanki się opłaciły ;) ), ale pobiegłam dzisiaj 26 minut bez przerwy!! Po nich 2 minuty marszu i jeszcze 10 minut biegu!!! Jestem taka szczęśliwa :) i coraz bliżej celu. Przyznam, że mój tata mnie zainspirował mówiąc, że po 2 tygodniach treningów biegał około 7 km dziennie. Nie chcę szaleć, więc kiedy uda mi się dojść do 30 minut nie będę zwiększała tego czasu przez około miesiąc, żeby się przyzwyczaić i nie nabawić kontuzji. I czuję, że to już niedługo :)

Wspaniale jest, kiedy nie muszę mojego sensora nike+ wciskać do skarpetki :P i martwić się, że zginie. Na stałe zamieszkał w moim bucie ;)

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

free

Tak się dzisiaj czuję :) powiem tylko: aaaaa!!!!! Bieganie przestaje być męczące, a zaczyna być wielką, wielką przyjemnością!! Dzisiaj drugi raz w życiu doświadczyłam biegowej euforii.. ale zacznijmy od początku.

W weekend nie biegałam, bo byłam nie u siebie i miałam tyle rzeczy do roboty, że po prostu nie było kiedy. Może to i dobrze, ciało miało czas na regenerację.

Dziś po pracy poszłam na poszukiwania free runów - niestety, nie ma takich, jakie bym chciała, flyknity też są w brzydkich kolorach, albo nie są kompatybilne z nike+ .. wrrr. No, ale kupiłam sobie chociaż koszulkę nike "dry fit", bluzę i spodnie dresowe do biegania. Nareszcie nie biegam w jeansach i swetrze :P
Wróciłam do domu i tak mi się nie chciało, ah, jak mi się nie chciało wyjść! Poszłam, zmusiłam się (żal mi było tych wydanych ponad 200 zł hahaha), postanowiłam, że będę truchtać spokojnie - 4 minuty, przerwa 2,5 minuty i tak 5-6 razy. I wiecie co? Tak dobrze, tak lekko mi się biegło, że wydłużałam te serie. Pierwsza: 4 minuty, przerwa: 2 minuty. Druga: sześć min, przerwa: 2. Trzecia: 9 minut!!!!!!!!!! przerwa 2 minuty, czwarta: 5 min, przerwa 2 min, ostatnia 6 minut. Właściwie nie do końca to był bieg, raczej truchtanie, a jednak mijając ludzi zobaczyłam, że większość biega sobie właśnie takim, spokojnym tempem. I może dlatego miałam problem, dlatego ledwo żyłam po kilku seriach wcześniej - biegłam stanowczo za szybko. A moim celem nr 1 jest przebiegnięcie 30 minut bez przerwy. I.. chyba jestem blisko! Potem 60 minut. Kiedy już to osiągnę, będę zwracała uwagę na czasy i kilometry. Dzisiaj było 4,5 km :) ale jestem szczęśliwa !!!!!!!!!!!!!

czwartek, 24 kwietnia 2014

Oczy, oczy..

Święta prawda :)


...jak się zawzięłam, tak biegam, biegam i jeszcze raz biegam. Od długiego czasu brakowało mi zapału. A teraz go mam i wiem, że osiągnę to, czego tak bardzo chcę :)

Dla mnie największym problemem obecnie nie jest samo bieganie, tylko wyjście - wiem, że to głupie i tak nie jest, ale psychika robi swoje. Wydaje mi się, że każdy mi się przygląda, gapi się, ocenia i szydzi z sapiącej czerwonej wariatki sunącej ledwo-ledwo po ulicy. Wiem, że tak nie jest, ale co mam na to poradzić? ;) I tak jest już lepiej. Jeszcze pół roku temu bym nie poszła. Do tej pory biegałam z mężem - w pewnym sensie bawił się w mojego trenera. Otóż ze względu na to, że 1) mam astmę 2) moja forma umarła i nie żyje 3) nie chcę się zniechęcić, postanowiłam, że podejdę do tematu spokojnie. W sieci znalazłam dużo różnych planów treningowych, jednak wszystkie zebrałam i zmodyfikowałam wg własnego uznania. Ostatnio byłam na etapie 6 minut biegu + 2,5 minuty marszu i tak 6 razy - mąż odliczał mi czas, mówił, kiedy koniec, kiedy znowu czas ruszyć, było super. Niestety, jutro wyjeżdża na prawie dwa tygodnie, więc czas zebrać się w sobie. Teoretycznie mogłabym przez ten czas trenować w domu, np Insanity, żeby poprawić wydolność, ale nie chcę zaprzepaścić tego, co osiągnęłam (ten, kto nie zaczynał od zupełnej słabizny nie zrozumie, że 6 minut w tym momencie, w którym się znalazłam, to bardzo dużo ;) ). Tak więc zmusiłam się, kopnęłam samą siebie w tyłek i poszłam. I dałam radę! Wiem, że to głupie, ale cieszę się jak dziecko. Ze względu na to, że nie chcę gdzieś na trasie zasłabnąć będąc sama, a 6 minut mnie wykańczało (przy 6 seriach, nie od początku, ale gdzieś przy 3 serii), dzisiaj biegłam po ok. 4-4,5 minuty i robiłam 1,5-2 minuty marszu. I tak 6 serii. Wiem, że to nie jest szałowy wynik, ale wolę dojść do swojego. Pożyjemy, zobaczymy. Teraz chcę zejść do 1 minuty przerwy zgodnie z planem: http://bieganie.pl/?show=1&cat=19&id=547 . Trzymam sama za siebie kciuki :)

sobota, 19 kwietnia 2014

Pani Beato, dziękuję!

Tyle tylko jestem w stanie powiedzieć o książce Beaty Sadowskiej "I jak tu nie biegać" ;)

A tak na poważnie.. ostatnio miałam bardzo duży kryzys ze wszystkim. Właściwie nie ostatnio, trwało to prawie od roku.

Okazało się, że to depresja. Nie "depresja", tylko depresja, taka prawdziwa. Na szczęście kilka zdarzeń życiowych zmusiło mnie do tego, żeby udać się z prośbą o pomoc do psychiatry. Dał mi leki, powoli, bardzo powoli zaczęło się poprawiać.
Najpierw spałam, ciągle, bez przerwy, pomijając pracę. Tak uciekło mi prawie 1,5 miesiąca. A potem.. po mału, małymi kroczkami zaczęłam żyć. Wracać m.in. do swoich dawnych (tych dobrych) nawyków żywieniowych, do ćwiczeń. Jednak nie cieszyło mnie to tak, jak wcześniej. Do czasu.

Byłam w Empiku. Kupowałam dla męża prezent na urodziny. Zobaczyłam wyżej wspomnianą książkę i coś mnie pchnęło do zakupu. Pomyślałam, że szukam porządnego kopa, prawdziwej inspitacji, może tu ją znajdę? Jeśli nie - trudno, ale warto spróbować.

I stało się. Zakochałam się. Książka jest tak fantastyczna, że autentycznie przykro mi, że zbliżam się ku końcowi. Chętnie chłonęłabym ją bez końca. W międzyczasie, pożerając kolejne strony, znów zaczęłam pić zielone koktajle. Znów odpaliłam nieśmiertelnego shreda Jillian Michaels, żeby powoli wrócić do formy.

A przedwczoraj.. nie wytrzymałam i pobiegłam. Szału nie było, góra 15 minut bez przerwy, ale zrobiłam to. Najtrudniejszy moment to ubranie butów i wyjście, potem jest już z górki.

Mam w głowie kilka ambitnych planów, które poprzedzają pośrednie, mniejsze cele, do których dążę. Na razie nie będę o tym pisać, ale czuję, że tym razem to zrobię.

Na razie przestawiam się powoli z ćwiczeń "na dywanie" do tych na zewnątrz. Planuję minimum co drugi dzień biegać, a raczej bawić się w marszobiegi, które docelowo mają doprowadzić mnie do 40 minut nieprzerwanego biegu za około 5-6 tygodni. Pomiędzy - ogólnorozwojowo: stara, dobra, niezawodna Jillian Michaels. Nikt do mnie nie trafia tak, jak ona. No, może poza panią Beatą :)

A teraz na dodatek ja, maniaczka czerni, oszalałam na punkcie pięknych, oczojebnych free runów ;)

Wracam. Wracam do życia :)


niedziela, 16 lutego 2014

Whole 30

Och jak łatwo jest mówić o regularnych ćwiczeniach mając stałe godziny pracy ;) o regularnym jedzeniu, zawsze o tej samej godzinie itd.
Przestaje być łatwo, kiedy w poniedziałek pracujesz do godziny 20,  we wtorek przychodzisz na tradycyjne 8-16, ale okazuje się, że musisz zostać.. i tak właśnie jest teraz w moim przypadku. Dzięki niezapowiedzianemu sukcesowi zawodowemu objęłam stanowisko kierowniczo-nadzorcze, jeśli tak się mogę wyrazić, i moje godziny pracy są delikatnie mówiąc nienormowane. Ma to swoje plusy, niestety ma też dużo minusów. Poza notorycznym zmęczeniem (wiem, wiem, przyzwyczaję się ;) ) mam problem z ćwiczeniami. Nie szukam wymówek, nawet zamęczona i zdechła po kilkunastu godzinach spędzonych w pracy i dwóch w komunikacji miejskiej - ćwiczę prawie bez przerw. Obecnie na tapecie jest P90x3. Idealne, bo 30 minut jeszcze nie boli tak bardzo i nie mam wymówek, że brakuje mi czasu itd. Czasami ćwiczę rano, przed pracą, czasami wieczorem lub prawie że w nocy. Jak już będzie cieplej, nie będzie problemu, żeby wyjść prawie prosto spod prysznica na zewnątrz, na razie trochę to jest ograniczone.
Ostatnio też coraz częściej, w miare czasowych możliwości, zagłębiam się materiały dotyczące Whole30 - głównie chodzi tutaj o odstawienie ziaren, nabiału itp, coś w stylu założeń diety Paleo - żeby zobaczyć, co wpływa negatywnie na nasz organizm. Ja np. mam bardzo duże problemy z alergią skórną, ostatnio też astmą, męczą mnie też migreny (choć to ostatnie też nie jest już tak dokuczliwe, odkąd zmieniłam sposób żywienia). 30 dni to nie tak długo, żeby przez to nie przebrnąć :) Mam jednak jeszcze trochę czasu - w domu spore zapasy (zakupy robimy hurtowo, tak się bardziej opłaca i to dużo wygodniejsze) owsianki, kasz itp - poza tym wiosną będziemy mieć pierwsze zbiory z działki, więc będę mogła zajadać się nie-chemicznymi smakołykami :)

środa, 29 stycznia 2014

PB2 nareszcie w mojej kuchni :D

AAAA maaaaam maaaaam!! Moje marzenie od około 2 lat!!! Haha i nie muszę już szukać sklepu, który wysyła z USA ;) ... ale od początku.
Ze względu na specyfikę pracy mam bardzo mało czasu. Pracuję po 8 godzin, dojazdy zajmują mi w sumie ponad 2 godziny (łącznie), często robię nadgodziny i wychodzi z tego tyle, że wstaję około 5-5.30 rano, a w domu jestem przed 20, martwa (prawie dosłownie..). Staram się odżywiać zdrowo, ale nie trzymam specjalnej diety i czasem coś mnie kusi i skusić się daję.
Skutkiem tego moje ciało choć nie zmienia się na gorsze, nie zmienia się też na lepsze, za to bardzo spada mi forma... jestem bardzo zła na siebie. Najpierw było lato, poświęcanie całego wolnego czasu działce, a potem praca, praca, praca.. o ile kiedy jest cieplej mogę rano pohasać przed pracą, wyprysznicować się i wyjść, o tyle teraz, kiedy za oknem rano jest grubo ponad -10, nie wyjdę zaraz po kąpieli.. dlatego kiedy wracam zdechła, nie mam już siły i motywacji do ćwiczeń. Skutkiem tego są moje ciągłe wzloty i upadki. Postanowiłam sobie, że przetrwam 21 dni. Podobno po takim czasie wytwarza się w nas nawyk, a ja do tego dążę. Jest mi bardzo ciężko, za mną dopiero 4 dzień, ale mam w sobie dziwną siłę. Zaczęłam od najgorszego możliwego dnia - pierwszego dnia okresu. Nie chciałam mieć wymówki. Teraz mam znów w pracy straszne zamieszanie, nadgodziny... możliwie najgorszy okres, żeby znowu zaczynać, największa ilość wymówek.. tym większa moja satysfakcja, że daję radę. Ledwo, bo ledwo, prawie, że czołgam się po podłodze, ale nie poddaję się. I jestem z siebie autentycznie dumna. Kiedy pracowałam z domu, ćwiczenie nie było wyczynem. Teraz jestem na granicy, ale dzielnie walczę ;) .. wczoraj zaczęłam około godziny 22. Obecnie mam drugie podejście do p90x3 (nie narzucam sobie godzinnych programów, kolejną wymówką byłby brak czasu), które jest genialne. Można upadać ale ważne to nie poddawać się. Niestety spadek formy zaliczyłam straszny, czuję, jakbym cofnęła się prawie do początku. Tym bardziej motywuje mnie to do odzyskania dawnej formy, nie przestawania.

Co do PB2 - marzyłam o nim od dawna. Jakoś nie było okazji zamówienia.. ostatnio przez przypadek natknęłam się na pewien sklep internetowy - http://www.guiltfree.pl/ - gdzie zamówiłam kilka produktów. Wychodzi dość drogo więc jeszcze nie wiem, czy będę stałą klientką, jednak jest sporo produktów wartych uwagi, jak choćby niedostępne nigdzie indziej w PL PB2 - sposzkowane masło orzechowe, którego mam zamiar używać do różnych potraw, między innymi do koktajli. Niestety, spróbowałam łyżeczkę.. potem drugą... jest przepyszne, genialne, mogłabym pochłonąć opakowanie!!! Czekam jeszcze na wersję czekoladową :) Zamówiłam też kilka innych rzeczy - m.in. pesto, makaron białkowy i ciasto białkowe. To ostatnie upiekłam i jest średnie, będę robiła sama, ze swoich przepisów. Pozostałe rzeczy jeszcze przetestuję. Na razie z czystym sumieniem mogę polecić PB2, to mistrzostwo świata!!

Z nowości kosmetycznych akurat skończył mi się podkład, kupiłam podobno nowość Maybelline - Better Skin. Poczekamy, zobaczymy... :)