poniedziałek, 30 grudnia 2013

p90x! ... 3 :)

Yaaaaaay!!!! Znowu! Znowu mam tego kopa, którego nie czułam od blisko pół roku! Znowu czuję ten entuzjazm, jedyny w swoim rodzaju :)
W ostatnim okresie miałam wielkie wypalenie - nie chciało mi się ćwiczyć, trzymać jednego programu, skakałam sobie po łebkach, to pilates, to xhit, to jeszcze coś innego, czasami Jillian. Do t25 jakoś nie miałam serca. A p90x3.. to rewelacja!
Zacznijmy od tego, że wzięłam się za program P90X3 Lean. Udało mi się też przekonać mojego męża, któremu przez pracę siedzącą sporo przybyło.. a nie jest fanem czy entuzjastą aktywności fizycznej, w dodatku tak jak ja cierpi na chroniczny brak czasu. Mimo to dzisiaj ma swój (aż ;)) drugi dzień. Ja właśnie jestem po jodze. Nie wiem, czemu ludzie tak na to narzekają, ja jestem pozytywnie zaskoczona, naładowana na maxa, odstresowana i uśmiecham się jak durna do monitora. Tony, dziękuję za stworzenie tego programu. Nie mam wymówki, jaką był brak czasu (sama praca to 8h dziennie i dojazdy 2h..), chce mi się trzymać dietę (chcę widzieć efekty!). Nie spodziewam się cudów po 30 minutach dziennie, ale wiem, co dobry trening potrafi zdziałać na fizyczny i psychiczny aspekt życia (patrz: 90 days body revolution czy 30 day shred z Jillian Michaels). A że przez skakanie po treningach i nieregularne ćwiczenia forma mi dość mocno siadła, liczę na poprawę :) Przyznam, że tyłek mnie boli :D Jutro z oczywistych powodów będę musiała jeden trening pominąć, ale to mnie nie zniechęca, pojutrze wyruszam dalej! :D ...ale się cieszę, że ten kop mi wrócił..

środa, 16 października 2013

Jak to jest być niedziewczęcym do granic? Niby fajnie, a jednak.. cz. 1

Bardzo mi się ten obrazek podoba i pasuje :)
Dzisiaj udało mi się zmobilizować, ćwiczyłam stare dobre 30 day shred Jillian Michaels. Tak zwany powrót na statek matkę ;) przyznam, że nieźle ze mnie wycisnęło, czułam, że coś robię. Jutro i pojutrze jestem wprawdzie na walizach, ale w sobotę znów ćwiczę, nie ma pomiłuj :) Postanowiłam, że aby wrócić na dobrą drogę zacznę od tego, co lubię, żeby za szybko nie stracić motywacji. Mam też trochę innych planów - trochę o siebie zadbać. Nie tylko o pracę, zdrowe żywienie, dom i wszystko inne i innych naokoło. Trochę "pustactwa" chyba nie zaszkodzi? Na początek muszę się w końcu nauczyć malować !! Jedyne, czego używam, to krem bb i maskara, czasami zaszaleję i dorzucam czarną kredkę na linii wodnej oka. Nie umiem też się czesać, co postanowiłam sobie zmienić. Już rok temu sobie to obiecywałam - zaszalałam wtedy nawet, kupiłam zestaw pędzli do makijażu (tak lipnych, że od dawna powinny leżeć w śmietniku.. w dodatku jeden ukradła mi klientka hhahah) i paletki, których rozszyfrowanie znalazłam na youtube :P ale oczywiście szybko się zniechęciłam i zostawiłam to za sobą. Postanowiłam trochę się zmobilizować i zacząć od nauki konturowania facjaty (powodzenia.. dla mnie to czarna magia.. klientkom w PS wyciągam na twarzy cuda, ale kosmetykiem na sobie - nie umiem, nawet z gotowym tutorialem. To jest jakaś wrodzona oporność). Chciałam też nauczyć się czesać, znalazłam nawet dość fajny kanał na youtube, gdzie babeczka pokazuje wszystko krok po kroku. W jej wykonaniu suszenie "na szczotkę" wydawało się tak banalnie proste, że "zaszalałam" i spróbowałam dzisiaj - niestety, mam 2 lewe ręce do takich rzeczy, jestem tak niedziewczęcą dziewczyną jak to tylko możliwe w dziedzinie urodowej. Muszę się gdzieś wyżyć, dzisiaj za kartkę z pamiętnika posłuży mi ten blog :P
Kolejne wyzwanie? (dużo tego:P) Dla zdrowia włosów (strasznie mi zaczęły wypadać) i skóry postanowiłam pić drożdże. Dzisiaj mój pierwszy dzień, dla przyzwyczajenia zaczynam od 1 napoju dziennie (jestem pełna podziwu dla osób, które dają radę więcej, ale pewnie się przyzwyczaję:D). Muszę sobie stworzyć kilka rzeczy do odhaczania, wtedy się zmobilizuję.. mam nadzieję, że wystarczy mi samozaparcia, bo po akcji walka z suszarką i szczotką nie jestem już taka pewna swego... :P cdn

niedziela, 13 października 2013

Kopnij mnie proszę w 4 litery ;)

Moi drodzy, wbrew pozorom bardzo łatwo jest zejść na złą drogę myśląc, że się na niej nie jest. Najtrudniej jest "obudzić się". Tak więc i ja mam od dłuższego czasu swojego "lenia" i jakoś nie mogę się ogarnąć. Najlepszą wymówką było to, że ciągle musieliśmy chodzić na działkę, a tam przecież i tak pracowałam fizycznie. Po działce przychodził czas na przetwory (fakt, dzięki temu mam masę zdrowego jedzenia na zimę, ale o tym innym razem), nadrabianie książek, mózgojebczych seriali i tym podobnych. Okazjonalnie ćwiczyłam, ale nie regularnie. Miałam swoje nowe "fazy" - blogilatesy, tone it upy i tym podobne, wracałam nie raz do Jillian Michaels czy Shoun T (Insanity, T25 itd), ale ponieważ dzięki dobrej, czyli zdrowej diecie utrzymywałam fajną sylwetkę, nie miałam takiego "parcia". Tak między palcami uciekło mi dobrych parę miesięcy. Znowu zaczynają mi wracać doły, nie mam odleglejszego celu (nie żebym się nudziła, mam co robić - praca i dojazdy zajmują jakieć 95% mojego dnia..), nie mam tego pozytywnego "kopa". A muszę się w końcu porządnie kopnąć w zadek i zabrać za powrót do lepszej formy fizycznej (powoli zaczynam się zastanawiać: gdzie się podział mój biceps? :P Był marny, ale zanika..). Przede mną znowu tydzień na walizkach, kolejna wymówka. Muszę się w końcu ogarnąć.

piątek, 20 września 2013

podsumowanie lata???

Ahhh taki wstyd, już od jakiegoś czasu wracam, piszę, że wracam, a potem znowu znikam.. ale mam wymówkę :P otóż całe lato intensywnie pracowałam po pracy na działce - chcąc mieć jak najwięcej nie pryskanych, w 100% naturalnych owoców i warzyw :) przez to niestety bardzo zaniedbałam się z ćwiczeniem - mimo bardziej lub mniej regularnych podejść, kończyło się to fiaskiem. Dopadł mnie kryzys :) przez to niestety wracają negatywne nastroje i ogólne zniechęcenie. Z jedzeniem jednak nie poddawałam się i jestem nadal silna :D żywię się zdrowo, jem mniej i mnie też jest mniej - ostatnio na wadze (wiem, wiem, nei jest najważniejsza, ale jak trudno nie cieszyć się, widząc coś takiego) zobaczyłam magiczne 53,5. Strach pomyśleć, że 1,5 roku temu było prawie 70.. (cm też nie kłamie, miałam o zgrozo - nie umiem sobie teraz siebie nawet takiej wyobrazić - 80 cm w talii... obecnie mam 64.. w brzuchu było 93!!! teraz - 74.. masakra) może nie jest to oszałamiające tempo rodem z filmików motywacyjnych z youtube, ale jest zdrowo i przede wszystkim trwale, a nie na chwilę.
Mam kilka alternatywnych pomysłów. Z jednej strony chciałabym zrobić T25, przynajmniej pierwszy miesiąc, z drugiej wiem,  jak zniechęcam się do cardio. Chciałabym Body Revolution Jillian Michaels, ale już to przeszłam, więc mimo zwiększenia obciążeń trochę mam wrażenie, jak bym się cofała. Czekam też na zapowiadane 30 minutowe P90x (na poświęcenie większej ilości czasu w ciągu dnia na razie nie mogę sobie pozwolić), ale na to jeszcze trzeba trochę poczekać. Sama nie wiem. Mam teraz kilka dni poza domem na przemyślenie.

PS: Dzięki mojej blogowej przerwie szafki i wszelkie możliwe schowki i zakamarki uginają się od dżemów bezcukrowych (i niechemicznych!!) i innych dziwnych przetworów własnej roboty (lubię wiedzieć, co jest w środku i co wkładam do paszczy:D), a zamrażarka - krótko mówiąc nie da się tam już nic wcisnąć, nawet koperku do mrożenia :P

PS2: Pierwszy raz od chyba 12 lat byłam na plaży w stroju kąpielowym. I pierwszy raz od czasów dzieciństwa (czyli jeszcze więcej, niż 12 lat) nie czułam się z tym źle :D
Mam nadzieję, że ten post da mi kopa w 4 litery i wrócę do właściwej formy :D

niedziela, 28 lipca 2013

Powrót córki marnotrawnej part 2

Żeby nie było :) Żyję i mam się dobrze, ale przyznam, że nie miałam czasu ani chęci do pisania. Masa pracy w samej pracy, na działce (uprawa własnych, "nie-chemicznych" warzyw i owoców jest bardzo praco- i czasochłonna!) a do tego walka psychiczna, aby zacząć znowu regularnie ćwiczyć - jakoś nie mogłam się do tego od dłuższego czasu zabrać. Odbiło się to kilkoma nadprogramowymi centymetrami, ale niewieloma i już się ich pozbywam. Wracam pełną gębą - właśnie testuję bardzo oszczędne ($$$ i czas! wbrew pozorom:) ) i zdrowe przygotowywanie dań na.. cały miesiąc :) a także poraz pierwszy w życiu będę pichcić masę przetworów na zimę :) Jak to się mówi "łisz mi lak"! ;) Niebawem wracam ;))


wtorek, 7 maja 2013

Let's get naked!

Moja nowa inspiracja :) Jestem zauroczona :)

Wiele osób może zarzucić sztuczną, "mainstreamową" otoczkę, z czym się nie zgodzę. Parę dni temu oglądając blogi trafiłam na post o dziewczynach z Tone it up! . Na początku byłam nastawiona sceptycznie. Klimaty a'la Victoria's Secret, "idealne", "zrobione" dziewczyny. Potem jednak zobaczyłam, że mają zdjęcia w dokładnie takim stylu, w jakim ja tworzę swoje prace. Są wiecznie uśmiechnięte, trochę zażenowane, ich treningi (dostępne na kanale Youtube) - nie są super zsynchronizowane, momentami aż zabawnie wygląda, jak nierówno dziewczyny wykonują ćwiczenia. Są trochę jak ja i moja siostra - wszędzie razem, nawet, gdy jedna z nich instruuje, jak wykonywać ćwiczenia, nagle w tle nie wiadomo skąd pojawia się inna, przebiega i znika. Trochę kojarzy mi się to z nami.
Zaczęłam zagłębiać sie w ich filozofię i bardzo mi się podoba. Surferskie, morskie, plażowe klimaty, optymistyczne nastawienie to jest to, czego potrzebuję teraz, kiedy lato za pasem. Ćwiczy mi się z nimi przyjemnie - treningi na pierwszy rzut oka wydają się proste, jednak potrafią dać wycisk przy odpowiednim obciążeniu i ilości powtórzeń :)
Szkoda jedynie, że ich program żywieniowy jest taki drogi - z opisów użytkowników wynika, że wart swojej ceny (150$) i ciągle otrzymują aktualizacje, ale jednak nie na moją kieszeń. Może kiedyś :)
Co jeszcze jest fajne w tych treningach? Są bardzo krótkie. Oczywiście dziewczyny zalecają powtórzenie np 3x ćwiczeń z danego filmiku, ale np kiedy zaśpię, nadal mogę przed pracą wykonać chociaż jedną serię. Mam wtedy kopa na cały dzień i czuję, że już coś dla siebie zrobiłam ;)

O samych programach nie będę się rozpisywała, filmiki na youtube są ogólnodostępne, na stronie dziewczyn i wielu blogach również można poczytać. Co mi się jeszcze podoba to to, że treningi są przygotowane również w wersji do druku - można je zabrać choćby ze sobą na wakacje ;)

Co jeszcze u mnie? Ostatnio ciągle 'czegoś mi się chce' - miałam kilka wpadek, ale dzielnie walczę ze sobą, jem zdrowo. Może się wydawać mało ciekawie, ale mi to wystarcza - w tym tygodniu mam mały detox - mojego męża przez tydzień nie ma, więc żywię się "chwastami" :) Przykladowy jadłospis:

śniadanie: owsianka
2 śniadanie: duży słoik zielonego koktajlu
obiad: zupa "śmieciucha" - z kuchennych resztek, zblendowana (np cebula, ziemniaki, seler naciowy, nać pietruszki, przecier pomidorowy, marchewki, seler, por, pietruszka itd)
przekąska: 1/2 twarogu z jogurtem greckim
kolacja: zielony koktajl

Nic ciekawego, mogłoby się wydawać, ale mam mnóstwo energii na cały dzień i nie chodzę głodna.

Ze wstydem muszę też przyznać się, że nie umiem pływać, choć większą część życia mieszkam nad morzem. Wstyd i porażka :) jednak od jakiegoś czasu zbierałam się, aby zapisać się na kurs. Postanowiłam zaoszczędzić trochę $ i zapisać się na lekcje w najbliższym czasie. A jak już będę umiała pływać, kolejnym krokiem, zapewne latem 2014 jest kurs kite surfingu w Chałupach, na który wybieram się od 2007 roku ;))) i dojechać nie mogę. No, ale teraz jest inaczej niż kiedyś i jak już sobie coś postanawiam, dążę do tego :)

PS: Przepraszam, jeśli notka znów jest nieco chaotyczna. Jestem zmęczona, nie mogłam spać tej nocy i ledwo kontaktuję :))


czwartek, 2 maja 2013

Rocznica, trawa pszeniczna i mleka z ziaren


Ostatnio zajęłam się hodowaniem m.in. trawy pszenicznej :) Chcę z niej wyciskać soki, choć nie jestem pewna, czy nie mając wyciskarki da radę - ja mam jedynie sokowirówkę.. muszę to przetestować. Niestety na dole, na nasionach, robi się biały meszek, nie jestem pewna, czy to jest pleśń, czy coś innego. Podobno np na kiełkach rzodkiewki pojawia się takie białe "futerko" i jest ono nieszkodliwe. Ja już od dłuższego czasu staram się wychodować kiełki i ciągle coś jest nie tak.. ostatnio zainwestowaliśmy w kiełkownicę, ale teraz pojawia się taki biały puch i przyznam, że trochę boję się, że to jakiś grzyb. Czy ktoś z moich czytelników ma może doświadczenie w hodowli kiełków i wie coś na ten temat? Nie chcę się otruć, a z kolei szkoda mi wyrzucać kiełki, jeśli są dobre.

Drugim tematem, w jaki ostatnio wchodzę są mleka z orzechów. Już prawie rok temu interesowałam się tym,
ale denerwowała mnie pracochłonność przy produkcji własnego mleka. Za to u nas mleka orzechowe kosztują od 8 do 15 zł (moje ulubione orkiszowo-migdałowe np 9 zł za 1l). Dodam, że od kiedy przerzuciłam się na mleko z ziaren/orzechów, mam coraz mniejsze problemy z alergią skórną (która od dzieciństwa bardzo mi dokucza). Będąc niedawno w Niemczech dorwałam mleka sojowe bio za mniej niż 1 euro, czyli trochę ponad połowę taniej, niż u nas, wybór też jest o wiele większy. Ciągle nurtuje mnie pytanie, dlaczego tak się dzieje. Świadomość w sprawach zdrowego żywienia jest u nas coraz większa a o podstawowe produkty trudno, za to jeśli już są, to bardzo kosztowne.

Co jeszcze? W weekend jadę do siostry, będę ją nawracała na zielone koktajle (jestem na dobrej drodze:D), których ja ostatnio piję 2x więcej niż wcześniej - zamiast 2 śniadania i kolacji. Same korzyści - duuuużo witamin, więcej energii, mniej na wadze ;) jedyne, co mnie wkurza, to noszenie wielkich słoików do pracy - ale wolę to, niż drożdżówki. O zgrozo, jeszcze rok temu zjadałam 2-3 dziennie, tylko w pracy!

No właśnie - skoro o tym mowa, dzisiaj jest rocznica rozpoczęcia mojej przemiany na lepsze, mojej ostatniej diety, która przeobraziła się w styl życia. Równo rok temu dzięki mojej siostrze wykupiłam dietę Vitalii, która uczyła mnie krok po kroku, jak lepiej się żywić. W międzyczasie zaczęłam ćwiczyć i interesować się wszystkim tym, co dzisiaj jest moją pasją. I jeszcze rok temu z trudem przebiegałam 2 minuty bez przerwy. Nie wyobrażałam sobie, że rok później będę tu, gdzie jestem teraz. Aż strach się bać, co czeka mnie za rok! :)



środa, 1 maja 2013

zguba

Ależ jestem zła i smutna.
Jakiś czas temu wygrałam w konkursie blogowym opaskę Nike+. Przyznam, że obserwowanie postępów, tego, jak z każdym biegiem jest lepiej, było dla mnie mega motywujące. Może to śmieszne, ale dzięki temu, że kontrolowałam mniej więcej, ile czasu biegne, ile km przebiegam, dawało mi kopa i motywację do biegania. Ja wiem, że są też inne plusy - oczywiście :) jednak fajnie ucząc się biegania wiedzieć, jak nam idzie. Niestety nie posiadam butów kompatybilnych z tym systemem, więc sensor wrzucałam do skarpetki - i tyle. Najwidoczniej nie zauważyłam tego po skończonym biegu, ale albo zgubiłam sensor, albo wciągnęłam go odkurzaczem (raczej opcja 1). I przykro mi, bo nowy sensor to koszt prawie 100 zł, używany - ok 60 + wysyłka. W obecnej sytuacji, kiedy oszczędzam na nową lodówkę (związane z moimi planami jedzeniowymi:) ), nie mogę sobie pozwolić na nadprogramowe wydatki. A tu taki zonk. Nie przestanę biegać, ale jestem wściekła i smutna jednocześnie. No, to się wyżyłam :)

niedziela, 28 kwietnia 2013

wiosna i nowy tatuaż

Wczoraj było źle. Kiepsko mi się biegało, tak kiepsko, że mój wynik był aż śmieszny. Gorszy, niż za pierwszym razem w tym roku. Być może było to spowodowane tym, że biegłam pod wiatr i zapominając o tym, aby zachować tempo tak zwane konwersacyjne, może miałam zły dzień. Nie wiem. Potem wróciłam do domu i poćwiczyłam Plyo (Insanity), żeby nie zaprzestać walki o lepszą formę :)

Na całe szczęście dzisiaj było lepiej i pobiłam kolejny raz swój marny rekord - 2,7 km, 21 minut, a i tak biegłam (szumnie określając, bo raczej truchtam:) ) dobrą chwilę zapomniawszy o włączeniu licznika. Chciałabym jeszcze w maju osiągnąć magiczne 5km biegu (no ok, ok, truchtu:P) bez przerwy :)

Co jeszcze? Tradycyjnie zdrowe zakupy, przekopaliśmy też dzisiaj pół działki - od razu powiem, że ja nie jestem typem działowca - nie lubię "grzebać w ziemi", obrzydzają mnie wszelkiego rodzaju robaki itd. Nudzę się też tam. Jakby nie było jest to jednak duża korzyść dla mojej nowej manii, jaką jest zdrowa żywność - dlatego korzystamy, sadzimy warzywa, będą też borówki amerykańskie, maliny i jeżyny - inwestuję we wszelkiego rodzaju krzaczory i liczę, że mi się to zwróci w postaci niepryskanych, pysznych i zdrowych owoców i warzyw :) Zamierzam w tym roku zrobić duuuuużo własnych przetworów, a przede wszystkim po swojemu - np bez żelatyny, cukru i innych syfów :) chcę też kupić większą lodówkę (ale zanim uzbieramy $, będzie pewnie sierpień albo wrzesień..:P), aby mrozić owoce i warzywa na zimę. Raz, że sporo zaoszczędzimy, a po drugie i najważniejsze - będziemy wiedzieli, co wkładamy do swoich paszczy. Nie mogę się już doczekać pierwszych zbiorów :) A tym czasem idę się jeszcze "dojechać" z 30 day shred Jillian Michaels ;D potem mrozimy składniki na zielone koktajle (dzięki temu w tygodniu nie marnuję czasu, rozmrażam tylko i wrzucam do mixowania) i sadzimy małe pomidorki i sałatki (to możemy w domu:) ).

PS: Szukam nowego wzrou na tatuaż. Jeden, duży, już mam, teraz chcę coś mniejszego, na nadgarstek. Uwielbiam cienkie linie, myślę, myślę! Obrazek u góry nie mój, ale chciałabym coś takiego :D

wtorek, 23 kwietnia 2013

Rozpierająca energia i tydzień wegański

Roznosi mnie :) Roznosi i to strasznie, ale taka pozytywna energia.
Tak sobie myślę, że gdyby jeszcze 2 lata temu ktoś mi powiedział, że będę biegać, popukałabym się w czoło. Gdyby ktoś mi to powiedział tydzień temu - też. A dzisiaj całą mnie nosi, bo spółdzielnia zakręciła wodę, więc w gotowanej z garnków za bardzo się nie domyję i nie mogę iść biegać.
Zbierałam się, żeby iść w sobotę - nie mogłam się zmusić, czułam się idiotycznie - pamiętam, że kiedy rok temu poszłam parę razy sama, czułam się jak debil i choć wiem, że tak nie było, to miałam wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią. Że wyglądam jak sierota, etc etc. W sobotę też nie poszłam, bo nie chciałam iść sama. W niedzielę poszedł ze mną mąż. Kiedy okazało się, że mogę biec kilkanaście minut bez przerwy tak mi się spodobało, byłam tak pozytywnie nakręcona, że wczoraj cały dzień w pracy myślałam głównie o tym, że wieczorem pójdę znowu biegać. I poszłam. Bez ociągania, bez marudzenia. Pobiegłam, z krótką 2-3 minutową przerwą, 2x dłużej niż w niedzielę. Do domu wróciłam cała czerwona, ale szczęśliwa. Nie było tak, jak rok temu, kiedy ledwo dawałam radę i musiałam przerywać co ok 2, 3 minuty i maszerować minutę. Wyniki mnie motywują. Nie zależy mi już tylko na sylwetce. Zależy mi na kondycji, na osiąganiu nowych celów - przede mną marzenie nr 1 czyli sześciopak na brzuchu (niestety daleka droga przede mną, muszę mocno zmodyfikować dietę), marzenie nr 2 bieganie max co drugi dzień min 45 minut, marzenie nr 3 - szpagat (muszę poszukać materiałów o rozciąganiu i przygotowaniu do tego).

Btw pamiętam, jak biegałam, a raczej "biegałam" rok temu - i wypluwałam płuca..

Muszę przyznać, że bieganie dało mi nowego kopa. Czuję się tak, jak rok temu czułam się, kiedy zaczynały mi dobrze iść treningi z Jillian. Znowu czuję, że mogę, że osiągnęłam kolejny etap i idę cały czas do przodu.

Przeżyliśmy z mężem 100% wegański tydzień :) Sama sobie biję brawa:D

Co jeszcze? Stałam się niedawno posiadaczką karty Multisport, dlatego też zastanawiam się, gdzie by tu wygospodarować jeszcze trochę czasu i zapisać się na siłownię, żeby chodzić tam minimum 2x w tygodniu i zbudować sobie ładniejsze ramiona ;))) Dobo, czemu jesteś taka krótka? :(
Chciałabym zapisać się na CrossFit, ale na najbliższe treningi musiałabym jechać ok godzinę w jedną stronę, co niestety nie uśmiecha mi się. Kręci mnie też flying yoga, no ale z kolei to są dość drogie zajęcia, a na karty nie da rady. Cóż, coś trzeba wymyślić i działać, dopóki jestem tak strasznie nakręcona :)

niedziela, 21 kwietnia 2013

Powrót córki marnotrawnej

Ostatni czas był szalony. Bardzo dużo czasu spędziłam w pracy, w międzyczasie na urlopie (gdzie niestety z przyczyn częściowo niezależnych ode mnie nie jadłam najzdrowiej..), potem znowu bardzo dużo pracy. W międzyczasie oczywiście treningi, mniej więcej co drugi dzień, czasami to było 30 day shred Jillian Michaels, czasmi Insanity - bez konkretnego planu - ćwiczyłam to, na co miałam ochotę, tak poprostu. Co do Insanity, chciałam przygotować się do sezonu biegowego lepiej, niż w ubiegłym roku. Wtedy to był śmiech na sali, a nie bieg :) Fakt, może częściowo z powodu mojego czegoś astmo-podobnego, a może po prostu słaba kondycja :) Mimo, że ćwiczyłam, mój bieg wyglądał mniej więcej tak: 5min biegu - 1 min marszu - 3 min biegu - 1 min marszu - 2 min biegu - 1 min marszu i tak potem ok pół godziny. Nie dawałam rady inaczej - nie chodziło o słabe mięśnie, zwyczajnie miałam problem z oddychaniem. Jakoś nie wierzyłam w to, że bez wieeeelu prób będę w stanie przebiec więcej, np 10-15 minut. Chciałam, ale wiedziałam jednocześnie, że czeka mnie bardzo dużo pracy i walki ze sobą. Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy na opasce Nike + sport (wygranej w konkursie na blogu  http://keeponhealthy.blogspot.com/ - dziękuję! ) zobaczyłam 2 km :D bieg trwał 20 min. Dla normalnych biegaczy to pewnie nic takiego, jednak dla mnie to mega wyczyn i krok do przodu, a jednocześnie zachęta, aby walczyć dalej :) mogłabym w sumie dalej biec, ale mój mąż też ma taką sobie kondycję jeśli o bieganie chodzi, więc nie chcąc go zostawiać na pastwę losu, wróciłam z nim spacerem :) w każdym razie - jest dobrze, będzie lepiej :D wstępny plan jest taki, żeby biegać co drugi dzień, a pomiędzy robić treningi w domu lub chodzić na siłownię.

Oczywiście z czasu mojej nieobecności mam dużo zdjęć zdrowego jedzenia, dużo przepysznych przepisów, przeżyliśmy też 100% wegański tydzień :) dużo do opowiadania, ale czasu nie ma, w końcu kupiłam kiełkownicę więc muszę ją czym prędzej obsiać :D i zająć się trawą pszeniczną (niedługo o tym więcej). Wracam, więc spodziewajcie się więcej postów :D ps: obrazek u góry zapisał się dziwnie, opaska i zegarek pokazały co innego. Muszę ją skalibrować :D

Keep going!

PS: Nareszcie zrozumiałam, co to jest kop endorfinowy po biegu. To niesamowite uczucie.




sobota, 6 kwietnia 2013

Wyniki losowania

Dziś będzie krótko, bo jestem poza domem, z lekkim poślizgiem za co przepraszam :)
Losowanie diety Vitalii wygrała : http://badzfit.blogspot.com :) Gratuluję i wyślij mi swój adres mailowy na: stylicznyszakaliusz [at] gmail.com :) Prześlę informację o szczegółach :)

wtorek, 2 kwietnia 2013

Cuda z Lush i konkurs - wygraj dietę Vitalii !


A dziś całkiem nie-zdrowo-jedzeniowo, ale jednak ciągle w moich klimatach :)

Otóż kilka dni temu stałam się szczęśliwą posiadaczką kilku produktów firmy LUSH, o czym marzyłam od dnia, w którym poznałam tą markę. Myślę, że nie trzeba ich przedstawiać. Po pierwsze i najważniejsze ich polityka - naturalne, naturalne i jeszcze raz naturalne, nie robiące nikomu krzywdy. Nie testowane na zwierzętach. A do tego cudnie wyglądające, tak cudnie, że miałoby się ochotę zjeść te produkty, pięknie pachnące, działające fantastycznie. I wegańskie!! :D


Dostałam osławiony Dark Angels (efekt faktycznie jest świetny:) i ciekawie zobaczyć siebie w wersji "górnik mode:on" :),



 Volcano (maska do stóp, wygląda jak cement :D),


Aqua Marina (produkt do mycia twarzy, wygląda jak piasek zmieszany z wodorostami),




 peeling do ust Bubblegum (wygląda jak różowy cukier i pachnie tak, że miałoby się ochotę zjeść całe opakowanie, łącznie ze słoiczkiem :> na dodatek faktycznie smakuje nieźle - przypadkowo podczas peelingowania ust kilka drobinek dostało się do mojej paszczy;>),


 balsam do ust o zapachu czekolady z wanilią i miodem (zapach utrzymuje się kilka godzin - nie wiem, czy czuć to z daleka, ale pierwszy raz mam balsam do ust, po którego aplikacji sam zapach przez wiele godzin sprawia mi taką frajdę - nie do opisania)


 i masło do ciała King of Skin.



Recenzji było wiele, więc nie będę nikogo zanudzała, niemniej kosmetyki są cudowne i na pewno nie jest to ostatni raz, kiedy korzystam z tego sklepu. Boję się, że puszczą mnie z torbami :) Fajne jest też to, że są bardzo wydajne - podzieliłam się z siostrą pół na pół i jestem przekonana, że i tak nam zostanie sporo po przekroczeniu terminu ważności ;) 




------------ część II czyli konkurs -------------------


Jak wiecie, wielokrotnie pisałam swoje "ochy" i "achy" o diecie Vitalia. Miałam również możliwość testowania ich najnowszego tworu, jakim jest dieta IG Pro. Dzięki uprzejmości serwisu jeden z moich czytelników / czytelniczek będzie mógł/mogła przez miesiąc, zupełnie bezpłatnie, skorzystać z tej diety i przetestować ją.

Warunki udziału w konkursie są bardzo proste.

1) Trzeba być publicznym obserwatorem tego bloga.

2) Polubić na facebooku 2 fanpage, z którymi współpracuję, mianowicie: https://www.facebook.com/EKSTRAWESELE (piszę dla nich artykuły o tematyce dietetyczno - fitnessowej) i https://www.facebook.com/glasseyepl

3) Wpisać w komentarzu swoje imię i pierwszą literę nazwiska (tak jak macie wpisane na facebooku), abym mogła to zweryfikować

4) Konkurs trwa do północy 5.04.2013 - następnego dnia napiszę na blogu, kto w drodze losowania wygrał dietę, wówczas do poniedziałku, 8.04.2013 będę czekała na podanie adresu mailowego zwycięzcy/zwyciężczyni. Jeśli go nie otrzymam, ponownie dokonam losowania :)

Mam nadzieję, że konkurs Wam się spodoba. Ja jestem podekscytowana, że mogę się z kimś tym podzielić, a przy okazji na wiosnę coraz więcej osób myśli o zrzuceniu kilku zbędnych kg ;)

sobota, 23 marca 2013

Zielone naleśniki, pszenica i owce ;>







Dziś bardzo zielono ;) .. ale od początku.

Zaczynając pracę nieco ponad miesiąc temu waga wahała się między 59 a 59.9 kg. Odkąd zaczęłam pracować (czyli również regularnie chodzić 2x ok 20 min do środka komunikacji tak zwanej miejskiej) waga pokazała ok 57 kg, a nic nie zmieniłam w swoim trybie życia - powiedziałabym nawet, że ćwiczenia musiałam zmienić z p90x na krótsze ćwiczenia z Tracy Anderson, bo to początki i odzwyczaiłam się od tylu godzin poza domem, zwyczajnie jestem zmęczona. Za to po tygodniu z Vitalią waga pokazuje 56 kg :) spadło też po kilka cm - przez niecały miesiąc po 2 cm w brzuchu i talii, po 1 cm w udach i łydkach, więc jest nieźle :D nogi są moją największą zmorą, więc cieszy mnie ten fakt niezmiernie (brzuch mam płaski i twardy więc spadać nie musi;>). I tyle o odchudzaniu.




Z racji tego, że w lodówce pusto, a po zakupy większe możemy jechać dopiero jutro, zrobiliśmy sobie dzisiaj trochę "luźniejszy" dzień, aby wykorzystać to, co zostało - udałam się też do lokalnego sklepu, gdzie jest mały dział z tak zwaną "zdrową żywnością" :) i poszalałam, robiąc jeden dzień wolny od diety, ale nie oznacza to, że wolny od zdrowego jedzenia :)

Niestety, gdy zapytałam o tofu, pani spojrzała na mnie jak na kosmitkę:P Za to o dziwo znalazłam mleko migdałowe!! Zaszalałam i kupiłam - chciałam sprawdzić co robię nie tak, że moje jest ok, ale nie super smaczne, jaka jest różnica.. i .. cóż.. niestety nie nabrałam jeszcze nawyku czytania etykiet w sklepie, podczas zakupów, nie zawsze pamiętam o tym - tutaj poza migdałami było sporo innych składników - więc choć smaczniejsze, zostanę przy swojej domowej wersji (woda + migdały, ewentualnie stewia do smaku), w dodatku jest o wiele tańsza - w sklepie zapłaciłam 11 zł za 1l.

Co jeszcze? Ciągle powtarzam, że zielone koktajle są u nas już zwyczajem. Uwielbiam je, całkowicie zastępują nam kolacje, ostatnio zaczęłam też konsumować je na śniadania. Tym bardziej fajnie, że w mojej diecie Vitalii mogę sobie wprowadzać własne dania :) postanowiłam też wypróbować trochę mniej owocowe wersje tych koktajli - zobaczymy, czy jestem już na to gotowa :)



Ogólnie jeśli o jedzeniu mowa, to sporo ostatnio kombinuję. Nie są to kombinacje duże, ale staram się ciągle wprowadzać jakieś zmiany. Np. ostatnio robiłam zupę "śmieciuchę" - z resztek, jakie zostały ;) czyli włoszczyzna bez selera (zabrakło:P), soczewica, do tego dolałam soku z buraków - wyszło tak boskie, że moglibyśmy zjeść zawartość garnka na jedno posiedzenie :) taki barscz - nie barszcz - a pamiętam, jak kiedyś uwielbiałam taki w proszku - teraz bym go nie przełknęła. Ciasta takie "zwykłe", w sensie tradycyjne - też nie smakują mi już tak jak kiedyś. Są za słodkie, mają dziwny posmak - zmienia się we mnie bardzo dużo. Może kiedyś zostanę wege, nie wiem, nie zamykam się na nic. Na razie wprowadzam małe zmiany nie zakładając, jak daleko pójdę w tym kierunku. Znowu - samo się stanie ;)




Pamiętam, że kiedyś, w liceum, chciałam przejść na wegetarianizm. Jestem bardzo wrażliwa na cierpienie zwierząt i sama też trochę się na to nakręcam, więc tym bardziej było mi to na rękę. Niestety po około roku nie wytrzymałam i potrzebowałam mięsnych potraw, tęskniłam za nimi. Powiedziałam sobie - nigdy więcej i od tamtego dnia szczerze podziwiałam i zazdrościłam wegetarianom, o weganach już nie wspominając.





Ostatnio czytając artykuły o jedzeniu "clean" i "raw" (dieta surowa - opierająca się głównie na warzywach i owocach) przypomniało mi się, jak lubiłam potrawy wegetariańskie - i tak prawie każdą wolną chwilę ostatnich 2 dni spędziłam wertując wegańskie i wegetariańskie blogi kulinarne. Ile cudów tam znalazłam! Może dziwne mam hobby, a może obsesję jedzenia, ale bardzo mnie to wszystko interesuje. Co począć? ;)




Nie zamierzam przechodzić na wege- albo weganizm, jednak bardzo chciałabym zmniejszyć radykalnie ilość spożywanych produktów pochodzenia zwierzęcego, zwłaszcza mięsa. Dziś nawet, przez przypadek, wykombinowałam metodą kombinatorstwa (jak zrobić coś z niczego:P) wegańskie, zielone naleśniki :D zmodyfikowałam trochę poprzedni przepis na naleśniki pełnoziarniste:

2 kubki szpinaku
1 szklanka wody gazowanej
1 szklanka mleka migdałowego
0,5 szklanki otrąb owsianych
0,5 szklanki mąki pszennej pełnoziarnistej
1 szklanka mąki wieloziarnistej

Wszystko zmixowałam w robocie kuchennym i voila! powstały zielone naleśniki :) bardzo smaczne i zdrowe. Jako farsz wykorzystaliśmy ugotowaną soczewicę z odrobiną pora (gotowane razem, potem również zblendowane z przyprawami na papkę). Smakowało bosko, polecam :)




Poza tym zaszalałam i postanowiłam wypróbować zachwalanego przez http://malywielkiswiatewla.wordpress.com soku z buraka. Moja sokowirówka wyglądała, jakby zmieliła jakiś mózg :D sok dało się wypić, ale moje kubki smakowe jeszcze nie do końca przestawiły się na soki warzywne. Pracuje nad tym, musi się udać :)



Chciałabym jeszcze tylko coś wyjaśnić: ja nie interesuję się tego typu żywnością tylko dlatego, że chcę schudnąć. Owszem, chciałabym stracić jeszcze trochę cm w nogach, ale to nie jest moim priorytetem. Prawie rok temu zaczęłam zmieniać swoje nawyki, eliminować trucizny, skracacze naszego (mojego i mojego małża) życia i psuje naszych nastrojów. Tym razem dałam sobie czas i stopniowo wprowadzam różne zmiany. Ciągle się uczę, ciągle przyzwyczajam do czegoś nowego. Chcę już tak na stałe, a nie tylko do osiągnięcia wymarzonej sylwetki, czy "do lata", a potem znowu truć się przez zimowe miesiące ;)

PS: Znowu zasiałam kiełki, tym razem pszenicy :) Mogę też dodać, że w nadchodzącym tygodniu będzie bardzo kolorowo (znowu głównie zielono), ale o tym już niebawem :)



PS2: Zapomniałam dodać!! W tamtym roku 1% z podatku przeznaczyłam na fundację Animals. Wyszło tego strasznie mało, mimo to jakiś czas temu dostałam kartę z podziękowaniem, a ostatnio pocztówkę z życzeniami wielkanocnymi :) (oczywiście zrobiłam zdjęcie i zostawiłam je na innym kompie :> ) Bardzo było mi miło. Dziś z kolei o 20 gasimy na minutę światła dla ziemi. Wy też? :)

poniedziałek, 18 marca 2013

Vitalia, IG pro


Jakiś czas temu wspomniałam o mojej współpracy z portalem Vitalia.pl . Współpraca dla mnie niezwykła, bo dieta vitalii nie jest dla mnie produktem (nie wiem, czy mogę to określić jako produkt ;) ) nowym - korzystałam z niej (za każdym razem z pozytywnym efektem) na samym początku działania portalu (bodajże rok 2006 jeśli dobrze pamiętam - tzn. moja pierwsza dieta w Vitalii), potem po powrocie z aupair-owania w Niemczech (2007) i ostatnio - rok temu. Za każdym razem dieta była zakończona sukcesem, ale z własnej winy po jakimś czasie znowu przybierałam na wadze. Z własnej winy, bo nie pilnowałam się - ale o tym było już wiele razy wcześniej. Ostatnią dietę w Vitalii zakończyłam w sierpniu ubiegłego roku - wówczas po niecałych 4 miesiącach diety byłam lżejsza o jakieś 8-10 kg (nie pamiętam dokładnie) i kontynuowałam zdrowe nawyki żywieniowe na własną rękę. Dzięki tamtej diecie nauczyłam się, ile mniej więcej mogę jeść, co - itd. I chudłam sobie dalej, "na własną rękę", bo badzo lubię sama planować sobie, co będę jadła w nadchodzącym tygodniu, kombinować, eksperymentować.
Niedawno Vitalia wprowadziła nową dietę, nazywa się ona "IG PRO" - opiera się na zasadach indeksu glikemicznego - nie będę pisała więcej, bo możecie o tym poczytać na ich stronie, a po co się powtarzać? :) W każdym razie dzięki uprzejmości portalu dostałam możliwość przetestowania ich nowego produktu. Zobowiązałam się do napisania o własnych odczuciach niezależnie od tego, jakie by one nie były, więc oto one ;)

Na samym początku musiałam poświęcić chwilę, aby połapać się w nowej wersji diety - byłam przyzwyczajona do zupełnie innej nawigacji, zupełnie innej szaty graficznej itd, a tu tyle zmian. Nie jestem laikiem informatycznym (ta branża to część mojej pracy), jednak szczerze mówiąc na początku wkurzały mnie te zmiany, byłam zła i chciałam sobie odpuścić. W dodatku moje plany się pozmieniały i miałam możliwość pojechania po zakupy tylko w sobotę, a plan "jedzeniowy" miał się pojawić w niedzielę. Postanowiłam więc dać sobie czas na zapoznanie się ze stroną, z nowościami "od kuchni" i zacząć stosować się do wytycznych od kolejnego tygodnia.

W między czasie oswajania się z nową wersją strony coraz więcej rzeczy zaczęło mi się podobać. Przede wszystkim możliwość zmiany proponowanych potraw na te, które wstawili użytkownicy (wszystkie punkty IG są obliczone, kcal itd również, więc nie ma możliwości, aby zjadać coś niezgodnie z zaleceniami danej fazy diety). Mało tego, można wprowadzać własne przepisy, a system za nas liczy kaloryczność i składniki odżywcze. Wiem, że na niektórych stronach można prowadzić dziennik diety i składniki odżywcze też "się za nas liczą", jednak tutaj jest inaczej - przede wszystkim różne składniki są oznaczone kolorami - np jakiś może być niewskazany w danej fazie, wówczas system podpowiada nam, informuje, że powinniśmy tej potrawy/składnika unikać. Bardzo mi się to podoba. Od jakiegoś czasu szukałam systemu, który pomógłby mi zapanować nad ilością spożywanego jedzenia tak, aby doprowadzić spadek wagi do końca we w miarę sensownym czasie (waga spada, ale nie tak szybko, jak bym chciała, jednocześnie stawiam na zdrowe jedzenie i przede wszystkim szaleństwa w kuchni :D). I znalazłam taki system :)

Z powodu tego, że mam kuchnię pełną zapasów na dłuższy czas a staram się być oszczędną "gospodynią" (w końcu co zaoszczędzę może iść na inne przyjemności, np nowe ubrania:P), więc modyfikuję proponowaną dietę tak, aby zmieścić się w limicie kaloryczno-punktowym, ale wykorzystać to, co mam w domu - i idzie całkiem nieźle. Zobaczymy, jak będzie dalej - na razie to dopiero wstęp do pełniejszej recenzji, ponieważ tak naprawdę dopiero dzisiaj zaczęłam stosować tę dietę. Ustawiłam sobie spadek 0,9 kg tygodniowo, jednak może być on nieco mniejszy ze względu na to, że poza tym, co jest podane w diecie, spożywam szklankę zielonego koktajlu (o tym też już było - mango, szpinak, banan, gruszka itd) dziennie. Mimo to nawet jeśli spadek będzie oscylował w okolicach 0,5 kg tygodniowo i tak uznam to za sukces :)

Osoby zainteresowane dietą vitalii odsyłam do wcześniejszych notek - pisałam tam dość dokładnie, jak wygląda moja historia z tym portalem - jest to genialny sposób na rozpoczęcie przygody ze zdrowym trybem życia. Bez ogromnych wyrzeczeń i poświęcania czasu na literaturę specjalistyczną - uczymy się krok po kroku i z dnia na dzień, co jest dla nas dobre ;) No, chyba, że ktoś jest zboczony w tym temacie jak ja - wówczas może być trudniej ;D ja oglam programy w tv, internecie, czytam książki, artykuły, blogi - takie "dziwne" hobby :)

Jak zwykle nie wiem, czy ciekawie i jasno opisałam to, co starałam się Wam przekazać ale przyznam, że jestem nieprzytomna - ciągle zmienia się u nas pogoda, a ja niestety na takie zmiany jestem bardzo wrażliwa. I z tej okazji idę radośnie pohasać z Tracy, a potem shoulders & arms - p90x (uwielbiam ten trening:D). Miłego początku tygodnia!








źródło dzisiejszych zdjęć: http://healthygirlproblems.tumblr.com/

środa, 13 marca 2013

Czyste jedzenie - "clean eating", z czym to się je


Ostatnio coraz częściej jestem pytana o to, czym jest "clean eating", "czyste jedzenie". Interpretacje są bardzo różne, w Polsce nie jest to jeszcze zbyt popularny nurt. Nie wiem nawet, czy nurtem mozna to nazwać.

Dla tych z Was, którzy czytają mojego bloga od jakiegoś czasu, nie jest obcym to określenie, które jest obecne prawie w każdym przepisie, jakim się z Wami dzielę. Brzmi całkiem prosto.. jedzenie, które jest 'czyste'.. ale właściwie w jaki sposób czyste?

Przede wszystkim dla mnie to jest stylem życia. To jest wybór, jaki ludzie podejmują decydując się dać swoim ciałom najlepsze wartości odżywcze na jakie zasługują.

Ktoś, kto wybiera czystą żywność, całkowicie eliminuje śmieciowe jedzenie ze swojego organizmu. To znaczy, że nie przyjmuje żadnych przetworzonych węglowodanów, rafinowanych pokarmów, nafaszerowanych dodatkową chemią. Wszystko co jesz powinno być pełnowartościowe i nierafinowane.

Do najgorszych składników należą: (nie tylko) sztuczne substancje słodzące, ukryte formy cukrów (jak choćby glukoza, fruktoza, laktoza, syrop kukurydziany, syropy, koncentraty soków owocowych, lista jest długa). Kiedy o tym poczytasz, to jest naprawdę obrzydliwe. Zalicza się do tego też glutaminian sodu w żywności - to polepszacz smaku w jedzeniu, ale niszczy organizm (niestety - jak wiele osób bardzo lubię smak kostek rosołowych, mięsnych, miksów przypraw - jednak większość z nich zawiera glutaminian sodu, dlatego sukcesywne staram się zmniejszać ich używanie w swojej kuchni) oraz cała masa innych składników (jeśli ktoś zainteresuje się, internet jest skarbnicą wiedzy w tym temacie).

Najlepiej trzymać się jedzenia, które ma najbardziej naturalną formę, jak to tylko możliwe. Te pokarmy są nierafinowane, nieprzetworzone, nietknięte przez maszyny i fabryki i poprostu tak bliskie natury, jakie tylko można dostać. Np. myślisz, że napój pomarańczowy jest zdrowy? Niestety, on nawet nie jest sokiem pomarańczowym. To skoncentrowany napój owocowy z ogromną ilością cukru, chemii i polepszaczy smaku. Sok pomarańczowy w czystym jedzeniu będzie 5 pomarańczami zblendowanymi w blenderze/sokowirówce z dodaniem odrobiny wody. Kiedy jesz pełnowartościową żywność w jej najbardziej naturalnej formie, możesz w pełni korzystać ze wszystkich wartości odżywczych, jakie ma do zaoferowania (energia, witaminy, minerały, antyoksydanty).

"Clean eating" polega na jedzeniu zdrowych tłuszczy, które są niezbędne do funkcjonowania organizmu i pomogą utrzymywać zdrowy styl życia i wygląd. Zdrowe tłuszcze znajdziecie np. w rybach, olejach (nierafinowanych, najlepiej tłoczonych na zimno).

Głównym powodem, dla którego lubię wprowadzać ten styl życia (stopniowo, bo wbrew pozorom gdy zaczynamy czytać etykiety, nie jest tak łatwo wyeliminować wszystko, co złe). Chodzi o umiar i równowagę w tym, co jesz. Jest ok, jeśli raz na jakiś czas pozwolisz sobie "oszukać". Tu chodzi o docenianie i nagradzanie swojego ciała, dostarczanie mu najlepszego dostępnego paliwa, na jakie zasługuje.

Największe plusy, jakie zaczynam u siebie zauważać, to zmniejszenie % tłuszczu w ciele, zdrowsza skóra, zwiększona energia, poprawiony ogólny stan zdrowia (mniej się przeziębiam, wyniki też są lepsze), a najlepsze ze wszystkiego jest to, że wcale nie ciągnie mnie do śmieciowego jedzenia (no, może poza lidlowskimi croissantami, raz na jakiś czas;P). Odkąd zaczęłam zmieniać swój tryb życia na 'czystszy' nawet gdy mam ochotę na chipsy czy colę, albo frytki z mcdonald's okazuje się, że to wcale nie smakuje tak dobrze, jak kiedyś.

Czyste jedzenie jest najprostszą "dietą" dostarczającą naszemu ciału wszystkiego, co potrzebujemy, oparta głównie na dobrych wyborach. Nie tylko wewnętrznie jest lepiej (zdrowie), ale również sprawia, że ciało wygląda szczuplej, skóra jest ładniejsza. Testowałam różne, najróżniejsze diety, nawet te proszkowe i z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że bez czystego jedzenia nie osiągniesz celu bycia szczupłym / dobrze wyrzeźbionym a przy tym zdrowym i mogącym zachować ten efekt na długo. Tu nie chodzi tylko o to co jesz, ale jak to jesz. To nie jest dieta, tylko styl życia.

Główne kroki do czystego jedzenia wyglądają tak:

1. Jedz 5-7 małych posiłków dziennie (to napędza metabolizm)

2. Każdy posiłek powinien zawierać węglowodany, proteiny i zdrowe tłuszcze.

3. Jedz co 2-3 godziny, bo jedząc mniej posiłków dziennie, będziesz mniej głodny i wyeliminujesz skłonności do przejadania się

4. Kontroluj porcje

5. Warzywa, warzywa, warzywa. Dołączaj ich sporą ilość do każdego posiłku.

6. Pij dużo wody


Mam nadzieję, że udało mi się trochę rozjaśnić, na czym polega czyste jedzenie i dlaczego uważam, że każdy powinien trochę oczyścić swoje posiłki. Wcale nie jest tak trudno pozostać zaangażowanym w coś, co sprawi, że poczujesz się dobrze ze sobą fizycznie i psychicznie. Nie napełniając ciała śmieciami zauważysz, że czujesz się ze sobą świetnie. Najlepsza rzecz w czystym jedzeniu to to, że zaczęłam gotować dużo więcej, niż wcześniej i bardzo to polubiłam. Pozwoliło mi to stać się bardziej kreatywną w kuchni ze wszystkimi zdrowymi posiłkami, które są jednocześnie bardzo smaczne i sycące.

Wydaje się łatwe? Bo takie jest, choć czasami eliminacja niektórych składników bywa cięższa, niż byśmy się spodziewali (np. lubiane przeze mnie kostki rosołowe/mięsne), ale do zrobienia.

Kiedyś śmieszyli mnie ludzie podniecający się żywnością "bio", zdrową itd. Zastanawiałam się, co takiego super jest w tak zwanych superfoods, myślałam, że to trochę przesadne wydziwianie. Niemniej im więcej wiem na ten temat (a poszerzanie swojej wiedzy w zakresie zdrowego żywienia stało się moim hobby:P), tym bardziej to rozumiem. Im bardziej przechodzę na "dobrą stronę mocy" tym bardziej zdaję sobie sprawę z tego, że odczuwam różnicę. Nie tylko w wyglądzie, ale też w samopoczuciu. W ilości energii, jaką mam. I jak bardzo zmienił mi się smak.

źródła zdjęć: tumblr