czwartek, 28 kwietnia 2016

Koniec mutantofozy!



Nawiązując do poprzedniego posta, dzisiaj mój wielki dzień. Spotkanie z coachem i ustalenie planu działania na najbliższe 3 m-ce.
Postanowiłam, że będę tutaj relacjonowała przebieg metamorfozy (mutantofozę już przeszłam – tyjąc na umór ;P). Może zmotywuje to mnie, albo kogoś innego? Poza wszystkim fajnie mi zaglądać w stare posty, które są dla mnie samej mega zachęcające do dalszej walki. Wiem, że pojawi się wiele głosów, że mam „łatwo”, bo ktoś mi wszystko zorganizuje. Może łatwiej, ale nie łatwo – bo nawet, kiedy dostanę rozpiskę, to nikt nie będzie trzymał diety za mnie, dla mnie gotował, podnosił ciężarów i pocił się na bieżni. Otrzymałam zwyczajnie szansę zrobienia tego profesjonalnie.
W każdym razie – dzisiaj wieczorem spotkanie z „kołczem”, jutro rano z panią dietetyk. Ależ jestem podekscytowana! Nie mogę doczekać się, a zarazem przeraża mnie wynik analizy składu ciała i pierwszy trening z trenerem. Nie mówiąc już o badaniach lekarskich – to jeden z najważniejszych punktów, ponieważ od kilku lat jestem ofiarą chronicznego zmęczenia – mogłabym spać cały czas, a ostatnio pogorszyło się to na tyle, że godzinę po powrocie z pracy zasypiam, a rano – ledwo udaje mi się zwlec z łóżka tylko po to, by być senną przez cały dzień.. mam szczerze dość takiego życia i chciałabym funkcjonować normalnie. Wiele wskazuje na problemy z tarczycą – poczekamy, zobaczymy.. Nie mogę jednak pozwolić na to, żeby uciekało mi życie, zamierzam więc działać :]

wtorek, 26 kwietnia 2016

Bikini tajmmmmmmmm



Drodzy moi :] psikus taki: udało mi się wygrać 3 miesięczną „metamorfozę”. Będę miała przyjemność pracować z dietetyczką i trenerem osobistym :] jestem niezwykle podekscytowana, bo mam teraz niepowtarzalną okazję skonsultować z profesjonalistami swoje cele, a następnie pod ich okiem do nich dążyć : ) Nie będę ukrywała, że odkąd połknęłam bakcyla fitness, marzyła mi się sylwetka podobna do zawodniczek bikini fitness. Nie mówię tu o popadaniu w skrajności, ale chciałabym osiągnąć coś bliskiego. 3 miesiące to dopiero początek, ale pozwoli mi to zbudować solidną podstawę do dalszej pracy nad sobą.
Ostatni okres był dla mnie bardzo ciężki – przede wszystkim psychicznie, z powodu rozbicia czegoś, co było dla mnie jedynym pewnikiem w moim życiu, a także fizycznie – zarówno unieruchamiający mnie upadek ze schodów, jak i alergia zrobiły swoje. Minął prawie rok i najwyższa pora coś z tym zrobić, co też przy tej okazji czynię. 

Jeden z moich figurowych ideałów (naprawdę wielu ;) ):
 
 Kasia Dziurska w ogóle jest piękną kobietą, do takiej sylwetki pewnie nie dojdę, ale obrazuję, co chciałabym osiagnąć :) (niekoniecznie w 3 m-ce, ale kiedyśtam kiedyś). Nie lubię flaczków. Wolę twardzielki :]

środa, 13 kwietnia 2016

Mała wielka walka.



Wiem, że miałam wiele wielkich powrotów. Co się stało? Ano życie. To, co było piękne i poukładane, choć nie zawsze łatwe, rozpadło się w drobny mak.
Po wielu perypetiach musiałam odejść od męża, z którym żyłam prawie 10 lat. Zostałam sama. Z problemami, długami, a jakby tego było mało, któko po przeprowadzce spadłam ze schodów – na szczęście nie połamałam się, ale około miesiąc chodziłam o kulach, a jeszcze długo potem miałam utrudnione poruszanie się. To wszystko razem zaskutkowało pogłębieniem depresji, a także spadkiem formy fizycznej (ogromnym! Ponad miesiąc nic, tylko leżałam), a także przybraniem na wadze.
Proces był dość długi, bo przytyłam jeszcze przed wyprowadzką, jednak finalnie ważyłam prawie 70 kg – więcej, niż przed rozpoczęciem ostatniej diety i przejścia na zdrowy tryb życia.
Prób było wiele. Mniej więcej w listopadzie ubiegłego roku starałam się przejść na dietę, jednak prawie każdy dzień diety kończył się paczką (a najczęściej dwoma..) ciastek zamoczonych w mleku. Bardzo źle się ze sobą czułam, ale jakoś wszystko było mi totalnie obojętne. O moich próbach napiszę odrębną notkę – może komuś przyda się informacja, czego nie robić, w co nie inwestować, a także historia walki z porażkami może zmotywować :) niestety, nie wszystko jest różowe.
Pod koniec marca, mimo osłabionych mięśni, wróciłam do marszobiegów. Stopniowo, a nawet bardzo. Nie chcę uszkodzić nogi mimo, że bardzo zależy mi na zgubieniu zbędnego balastu – nie aż tak bardzo, aby kolejne lato spędzić leżąc i czekając, aż minie ból :> Obecnie sport uprawiam codziennie – w zasadzie to bardziej rozruch, niż sport, bo truchtam około 3 minuty, 2 maszeruję, i tak 10x. Do tego dorzuciłam znienawidzone przeze mnie Brasil Butt Lift – najgorzej mają się moje nogi (jestem gruchą), wzmacniam też ręce, ponieważ chcę poważniej zabrać się za pole dance.
Z dietą było różnie – o  tym już niedługo napiszę szerzej. Ostatnią, najciekawszą porażką była wizyta u pani dietetyk, która bardziej mi zaszkodziła, niż pomogła – a czułam się tak źle i byłam tak przemęczona, że potrzebowałam pomocy kogoś, kto zna się na rzeczy.
Obecnie jestem na diecie z potreningu.pl i znoszę ją najlepiej ze wszystkich dotychczasowych walk. Jest ciężko, bo porcje nie są małe (sama narzuciłam sobie duży reżim), ale radzę sobie. Na razie centymetrowo zjeżdżam w dół, choć szału nie ma… ale „coś się dzieje”. Cdn