wtorek, 7 maja 2013

Let's get naked!

Moja nowa inspiracja :) Jestem zauroczona :)

Wiele osób może zarzucić sztuczną, "mainstreamową" otoczkę, z czym się nie zgodzę. Parę dni temu oglądając blogi trafiłam na post o dziewczynach z Tone it up! . Na początku byłam nastawiona sceptycznie. Klimaty a'la Victoria's Secret, "idealne", "zrobione" dziewczyny. Potem jednak zobaczyłam, że mają zdjęcia w dokładnie takim stylu, w jakim ja tworzę swoje prace. Są wiecznie uśmiechnięte, trochę zażenowane, ich treningi (dostępne na kanale Youtube) - nie są super zsynchronizowane, momentami aż zabawnie wygląda, jak nierówno dziewczyny wykonują ćwiczenia. Są trochę jak ja i moja siostra - wszędzie razem, nawet, gdy jedna z nich instruuje, jak wykonywać ćwiczenia, nagle w tle nie wiadomo skąd pojawia się inna, przebiega i znika. Trochę kojarzy mi się to z nami.
Zaczęłam zagłębiać sie w ich filozofię i bardzo mi się podoba. Surferskie, morskie, plażowe klimaty, optymistyczne nastawienie to jest to, czego potrzebuję teraz, kiedy lato za pasem. Ćwiczy mi się z nimi przyjemnie - treningi na pierwszy rzut oka wydają się proste, jednak potrafią dać wycisk przy odpowiednim obciążeniu i ilości powtórzeń :)
Szkoda jedynie, że ich program żywieniowy jest taki drogi - z opisów użytkowników wynika, że wart swojej ceny (150$) i ciągle otrzymują aktualizacje, ale jednak nie na moją kieszeń. Może kiedyś :)
Co jeszcze jest fajne w tych treningach? Są bardzo krótkie. Oczywiście dziewczyny zalecają powtórzenie np 3x ćwiczeń z danego filmiku, ale np kiedy zaśpię, nadal mogę przed pracą wykonać chociaż jedną serię. Mam wtedy kopa na cały dzień i czuję, że już coś dla siebie zrobiłam ;)

O samych programach nie będę się rozpisywała, filmiki na youtube są ogólnodostępne, na stronie dziewczyn i wielu blogach również można poczytać. Co mi się jeszcze podoba to to, że treningi są przygotowane również w wersji do druku - można je zabrać choćby ze sobą na wakacje ;)

Co jeszcze u mnie? Ostatnio ciągle 'czegoś mi się chce' - miałam kilka wpadek, ale dzielnie walczę ze sobą, jem zdrowo. Może się wydawać mało ciekawie, ale mi to wystarcza - w tym tygodniu mam mały detox - mojego męża przez tydzień nie ma, więc żywię się "chwastami" :) Przykladowy jadłospis:

śniadanie: owsianka
2 śniadanie: duży słoik zielonego koktajlu
obiad: zupa "śmieciucha" - z kuchennych resztek, zblendowana (np cebula, ziemniaki, seler naciowy, nać pietruszki, przecier pomidorowy, marchewki, seler, por, pietruszka itd)
przekąska: 1/2 twarogu z jogurtem greckim
kolacja: zielony koktajl

Nic ciekawego, mogłoby się wydawać, ale mam mnóstwo energii na cały dzień i nie chodzę głodna.

Ze wstydem muszę też przyznać się, że nie umiem pływać, choć większą część życia mieszkam nad morzem. Wstyd i porażka :) jednak od jakiegoś czasu zbierałam się, aby zapisać się na kurs. Postanowiłam zaoszczędzić trochę $ i zapisać się na lekcje w najbliższym czasie. A jak już będę umiała pływać, kolejnym krokiem, zapewne latem 2014 jest kurs kite surfingu w Chałupach, na który wybieram się od 2007 roku ;))) i dojechać nie mogę. No, ale teraz jest inaczej niż kiedyś i jak już sobie coś postanawiam, dążę do tego :)

PS: Przepraszam, jeśli notka znów jest nieco chaotyczna. Jestem zmęczona, nie mogłam spać tej nocy i ledwo kontaktuję :))


czwartek, 2 maja 2013

Rocznica, trawa pszeniczna i mleka z ziaren


Ostatnio zajęłam się hodowaniem m.in. trawy pszenicznej :) Chcę z niej wyciskać soki, choć nie jestem pewna, czy nie mając wyciskarki da radę - ja mam jedynie sokowirówkę.. muszę to przetestować. Niestety na dole, na nasionach, robi się biały meszek, nie jestem pewna, czy to jest pleśń, czy coś innego. Podobno np na kiełkach rzodkiewki pojawia się takie białe "futerko" i jest ono nieszkodliwe. Ja już od dłuższego czasu staram się wychodować kiełki i ciągle coś jest nie tak.. ostatnio zainwestowaliśmy w kiełkownicę, ale teraz pojawia się taki biały puch i przyznam, że trochę boję się, że to jakiś grzyb. Czy ktoś z moich czytelników ma może doświadczenie w hodowli kiełków i wie coś na ten temat? Nie chcę się otruć, a z kolei szkoda mi wyrzucać kiełki, jeśli są dobre.

Drugim tematem, w jaki ostatnio wchodzę są mleka z orzechów. Już prawie rok temu interesowałam się tym,
ale denerwowała mnie pracochłonność przy produkcji własnego mleka. Za to u nas mleka orzechowe kosztują od 8 do 15 zł (moje ulubione orkiszowo-migdałowe np 9 zł za 1l). Dodam, że od kiedy przerzuciłam się na mleko z ziaren/orzechów, mam coraz mniejsze problemy z alergią skórną (która od dzieciństwa bardzo mi dokucza). Będąc niedawno w Niemczech dorwałam mleka sojowe bio za mniej niż 1 euro, czyli trochę ponad połowę taniej, niż u nas, wybór też jest o wiele większy. Ciągle nurtuje mnie pytanie, dlaczego tak się dzieje. Świadomość w sprawach zdrowego żywienia jest u nas coraz większa a o podstawowe produkty trudno, za to jeśli już są, to bardzo kosztowne.

Co jeszcze? W weekend jadę do siostry, będę ją nawracała na zielone koktajle (jestem na dobrej drodze:D), których ja ostatnio piję 2x więcej niż wcześniej - zamiast 2 śniadania i kolacji. Same korzyści - duuuużo witamin, więcej energii, mniej na wadze ;) jedyne, co mnie wkurza, to noszenie wielkich słoików do pracy - ale wolę to, niż drożdżówki. O zgrozo, jeszcze rok temu zjadałam 2-3 dziennie, tylko w pracy!

No właśnie - skoro o tym mowa, dzisiaj jest rocznica rozpoczęcia mojej przemiany na lepsze, mojej ostatniej diety, która przeobraziła się w styl życia. Równo rok temu dzięki mojej siostrze wykupiłam dietę Vitalii, która uczyła mnie krok po kroku, jak lepiej się żywić. W międzyczasie zaczęłam ćwiczyć i interesować się wszystkim tym, co dzisiaj jest moją pasją. I jeszcze rok temu z trudem przebiegałam 2 minuty bez przerwy. Nie wyobrażałam sobie, że rok później będę tu, gdzie jestem teraz. Aż strach się bać, co czeka mnie za rok! :)



środa, 1 maja 2013

zguba

Ależ jestem zła i smutna.
Jakiś czas temu wygrałam w konkursie blogowym opaskę Nike+. Przyznam, że obserwowanie postępów, tego, jak z każdym biegiem jest lepiej, było dla mnie mega motywujące. Może to śmieszne, ale dzięki temu, że kontrolowałam mniej więcej, ile czasu biegne, ile km przebiegam, dawało mi kopa i motywację do biegania. Ja wiem, że są też inne plusy - oczywiście :) jednak fajnie ucząc się biegania wiedzieć, jak nam idzie. Niestety nie posiadam butów kompatybilnych z tym systemem, więc sensor wrzucałam do skarpetki - i tyle. Najwidoczniej nie zauważyłam tego po skończonym biegu, ale albo zgubiłam sensor, albo wciągnęłam go odkurzaczem (raczej opcja 1). I przykro mi, bo nowy sensor to koszt prawie 100 zł, używany - ok 60 + wysyłka. W obecnej sytuacji, kiedy oszczędzam na nową lodówkę (związane z moimi planami jedzeniowymi:) ), nie mogę sobie pozwolić na nadprogramowe wydatki. A tu taki zonk. Nie przestanę biegać, ale jestem wściekła i smutna jednocześnie. No, to się wyżyłam :)