środa, 12 września 2012

7.09

Dzisiaj widziałam się z moją mamą i siostrą. Siostra wyznała mi, że mama martwi się , żebym nie popadła w anoreksję ;) (do tego długa droga). Tak zaczęłyśmy rozmawiać. Wytłumaczyłam, że nie liczę kalorii. Nie jem mało, nie jestem głodna a czasami zdarza mi się być przejedzoną. Dlaczego ćwiczę - nie tylko chudnę, ale mam ładniejsze ciało, więcej siły, więcej energii, a oprócz tego duża część stresu, jaki we mnie siedzi (a nerwus jestem straszny) uchodzi razem z potem. To była dość długa rozmowa. Na koniec powiedziałam, że zdaję sobie sprawę, że jestem tym strasznie nakręcona i ciągle o tym mówię, ale to tak jakby moja pasja ostatnio, poza tym pracuję teraz z domu, więc moje życie jest dość nudne ;). Ona stwierdziła, że faktycznie, to jak jej brat, który całe życie był takim miśkiem, zachorował też na cukrzycę, a od kiedy zmienił sposób odżywiania się, nie dość, że bardzo ładnie schudł, to jeszcze praktycznie nie musi brać insuliny. I tu zaświeciła mi się nad głową żarówka (która pobłyskiwała już od jakiegoś czasu). Zaproponowałam mamie przygotowanie planu tego, co ja jem, co mam przetestowane w smaku, cenie i skomplikowaniu przygotowania. Zaproponowałam, że nie musi wprowadzać zmian od razu, ale małymi kroczkami. Chcę jej też kupić książkę Jillian Opanuj swój metabolizm (przy okazji będę miała wymówkę, żeby też ją przeczytać:P). Ona ma spore problemy z wątrobą, do tego pali papierosy jak komin. Moja siostra też jest nieuleczalnie chora (choroba przewlekła, nie będę się zagłębiać w detale). Zmiana żywienia może wyjść tylko na +. Do tego mama niestety nie może dynamicznie się ruszać, bo boli ją brzuch, dlatego nie chcę jej proponować shreda, ale zamierzam sprawdzić yogę Jillian, albo dam jej stretching Chalean Johnson, rozrusza się a na 100% poczuje się lepiej. I jestem pewna, że wówczas zmieni swoje nawyki żywieniowe, bo to właśnie ten cały wysiłek i świeża energia płynące z ćwiczeń mobilizują do zmian. 
Może notka jest trochę chaotyczna, ale chcialam to zapisać sama dla siebie. 

A dzisiaj polecam: 


Zamierzam w najbliższym czasie pooglądać ;) dziś na tapecie edycja zdjęć i the biggest looser w tle ;>

ps: Zrobiłam dzisiaj cotygodniowy pomiar.
10.05 miałam (liczone wg Vitalii) 33% tłuszczu w ciele. Dziś mam 24% :) (chciałabym zejść tak do 10% albo mniej, może się uda ;) nie, napewno się uda. Może, to się uda jeszcze mniej :>)
Dzisiaj w dolnej części brzucha mam dokładnie tyle (nie wciągając go, bo jak wciągnę mam sporo mniej), ile zaczynając dietę, w maju, miałam w talii... (w mojej głowie słyszę: boże! tyle jeszcze masz tam do zrzucenia, a to była talia?!). Cały czas będę to powtarzała: nie chwalę się, nie szczycę i nie wywyższam. Poprostu tak bardzo się cieszę i jestem z siebie dumna. Nie czekam, aż będzie lepszy dzień i ciągle mam tą świadomość, że tym razem nie przytyję (no, chyba, że wpadnę, ale wtedy też można się zdrowo odżywiać i po wpadce zgubić to i owo - nie ma rzeczy niemożliwych, co widać po jednej z dziewczyn w BR po 3 ciążach), nie stracę mięśni, a co najwyżej zyskam nowe. To taka fajna, spokojna świadomość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz